- Wybierając się na zakupy do supermarketów, należy dokładnie przeczytać, pisany przeważnie maczkiem, skład danego produktu, aby nie stać się nabywcą keczupu, do
którego produkcji nie użyto ani jednego pomidora lub śmietanki do kawy, która nigdy nie widziała krowy - ostrzega prof. Grzegorz Russak, doktor nauk rolniczych, weterynarz i znawca polskiej kuchni.
W Szczytnie gościł prof. Grzegorz Russak, który od szeregu lat prowadzi na antenie TVP 2 program „Smaki Polskie”, adresowany przede wszystkim do smakoszy i znawców sztuki kulinarnej. „Kurek”, korzystając z okazji, chciał poznać zdanie profesora odnośnie żywności, którą kupujemy w sklepach.
Profesorska opinia jest miażdżąca. Kiedy mówi nam o parówkach produkowanych na skalę przemysłową, włos jeży się na głowie. Taki wyrób może bowiem zawierać zaledwie 6% mięsa! Reszta to soja i substancje chemiczne dające m. in. smak dymu lub wędzonki. Właśnie dzięki owym rozmaitym dodatkom taki produkt jest nawet smaczny, ale cóż z tego, kiedy zawiera ogromne ilości chemii. Nim jednak taka parówka w ogóle powstanie, najpierw trzeba poćwiartować wieprzową albo wołową tuszę. Jak potem wytwarza się z tego kiełbasy i wędzonki u rolnika, a jak w zakładzie wielkoprodukcyjnym, porównuje prezes szczycieńskiego GS-u Kazimierz Samojluk, na którego zaproszenie profesor Russak gościł w Szczytnie.
- Z 1 kg mięsa przeciętny rolnik wytwórca - tłumaczył prezes - może uzyskać od 0,48 do najwyżej 0,8 kg wędlin. To zrozumiałe, ponieważ w procesie tradycyjnego wędzenia ubywa w wędlinie wody, no i wytapia się tłuszcz. Zupełnie inaczej jest jednak w wielkich zakładach przetwórczych. Tam z wyjściowego 1 kg uzyskuje się od... 1 do 2 kg gotowych przetworów mięsnych. Jak to się dzieje, że zamiast spodziewanych strat następuje cudowny przyrost? Odpowiedź jest prosta. Wędzenie na skalę przemysłową odbywa się pod ciśnieniem, w tzw. atmosach, które zamiast usunąć wodę, wtaczają ją do wyrobów pod postacią pary wodnej. Gdy do tego dodamy jeszcze rozmaite wypełniacze, głównie fosforany oraz konserwanty, substancje buforujące i Bóg wie jeszcze co, wydajność może wynieść nawet 350% pierwotnej masy surowca. Rzecz nie dotyczy jednak tylko wędlin, podobnie dzieje się także z wyrobami mlecznymi. Często w marketach kupujemy zwykły twarożek, który podajemy potem swoim dzieciom, sądząc, że to wyrób zdrowy. Nie podejrzewamy nawet, że w wielkich mleczarniach wytwarzany jest on nie z naturalnie zsiadłego mleka, a ściętego chemicznie, przez co w ogóle niekwaśnego.
- Od czego jest jednak zakładowy technolog - zaraz dokwasi produkt, sypnie jeszcze granulkami sojowym, doda oleju palmowego i produkt gotowy, ale coś takiego nie może być przecież zdrowe - przestrzega prof. Grzegorz Russak. Przy okazji wyjaśnia, że zupełnie inny jest twarożek wyprodukowany gospodarskim sposobem, sprawdzonym i znanym od stuleci. Robi się go z naturalnie zsiadłego, potem odciskanego mleka, które zawiera wiele pożytecznych mikroorganizmów oraz witamin. Wartość odżywcza i zdrowotna takiego produktu jest nieporównywalnie wyższa od wytwarzanego na skalę przemysłową.
Radą na taki zalew sztuczności jest zdaniem profesora Grzegorza Russaka postawienie na promowanie i rozwój produkcji regionalnych wyrobów, żeby tak jak dawniej, trafiały one na polski stół. Od lat zabiega o to u kolejnych ministrów rolnictwa i rozwoju wsi, zdrowia itp., ale ci zupełnie nie rozumieją takiej potrzeby.
- W ramach programu „Poznaj dobrą żywność”, zamiast tradycyjnych potraw polskich i regionalnych przysmaków, promują włoską kawę cappuccino, chiński czosnek w słoikach albo norweskiego łososia - ironizuje prof. Grzegorz Russak i dodaje, że takie postępowanie ci wysocy urzędnicy tłumaczą wymogami unijnych przepisów. Profesor próbował ich przekonać, że są w błędzie, bo to polskie prawo jest złe, ale jego wysiłki spełzają na niczym. Tymczasem wystarczy wyrzucić wszelkie ograniczające przepisy i te, które są sprzeczne z prawem europejskim, a wtedy sytuacja się poprawi. Potrzebne jest także zrozumienie, że istotę rozwoju regionalnego wsi stanowi produkcja regionalnych wyrobów tradycyjną, a nie wielkoprzemysłową metodą. Co więcej, zdaniem profesora, wytwarzanie naturalnych produktów spożywczych powinno stanowić podstawę egzystencji 80% polskich gospodarstw rolnych.
- Tak dzieje się na zachodzie - mówi na zakończenie prof. Russak - i trzeba zrobić wszystko, aby Europa nie uciekła nam i w tej dziedzinie.
Marek J. Plitt