Przebudzenie ratuszowych zegarów

Ostatnio zegary na ratuszowej wieży o ile w ogóle chodziły, to czyniły to dość swobodnie, bo każda z czterech tarcz pokazywała inną godzinę. Taki stan rzeczy utrzymywał się na tyle długo, że prawie wszyscy mieszkańcy miasta zdążyli się już do tego przyzwyczaić i traktowali owe niedokładności jako rzecz normalną. Aż tu nagle niespodzianka - poszczególne tarcze jakby się zmówiły i zaczęły pokazywać te same godziny i to dość dokładnie. Tak było 3 marca - fot. 1. Ucieszyło to mieszkańców miasta, ale radość nie trwała długo. Po kilku dniach znów wszystko wróciło do normy, tj. niedokładnego odmierzania czasu.

Cóż, od jakiegoś czasu trwa remont ratusza, to i przy jego okazji postanowiono naprawić także zegary, ale okazało się to nie takie proste. Jak mówi Jan Czemeres z Urzędu Miejskiego, mechanizmy są tak stare jak sam ratusz, wskutek czego mocno się wyeksploatowały. Objawia się to coraz liczniejszymi awariami, z którymi niełatwo się uporać. O fachowca z branży zegarmistrzowskiej do tak wielkich mechanizmów coraz trudniej, a ten najbliższy z Olsztyna jest tak rozrywany, że nie bardzo ma czas na stałą opiekę nad sędziwymi trybami ratuszowych czasomierzy. Ostatnio udało się jednak olsztyńskiego fachowca sprowadzić do Szczytna, więc zegary pochodziły kilka dni dokładnie, ale wkrótce ich wiek dał znać o sobie.

OPOLSKI GIGANT

Skoro mechanizmy, inaczej werki naszych zegarów są już stare i z trudem obracają wskazówkami, ciągle się psując, czy nie czas pomyśleć o ich wymianie? Może nawet łącznie ze wskazówkami, tyle żeby nowe były zachowane w takim samym stylu, aby nie było tak, jak z wymianą podratuszowych latarń. Jest taka firma w Polsce, z siedzibą w Szczecinie o nazwie REK, która oferuje nie tylko wykonawstwo, ale także montaż, utrzymanie oraz konserwację m. in. zegarów wieżowych. Oprócz mechanicznych wytwarza ona również czasomierze elektroniczne, ale te akurat nas nie interesują.

Przedsiębiorstwo to, jak zaznacza na swojej stronie internetowej, do budowy zegarów stosuje tylko i wyłącznie elementy zaprojektowane i wytworzone w Polsce, a więc tanie. Gdyby jednak kupno nowych mechanizmów okazało się nie na kieszeń ewentualnego nabywcy, to firma oferuje także ich dzierżawę. Z jej oferty skorzystało wiele krajowych firm, w tym szkoły i kilkanaście gmin miejskich. Za swoje największe dotychczasowym osiągnięcie REK uważa budowę i montaż największego zegara mechanicznego w Polsce i prawdopodobnie także w Europie, który został zamontowany na budynku elektrowni Opole S.A. o stumetrowej wysokości - fot. 2. Średnica tarczy tego giganta wynosi 8 m, długość wskazówki minutowej 3,70 m, a łączna waga obu to ponad 150 kg. Zegar jest dodatkowo podświetlany 500 diodami, przez co wygląda bardzo efektownie w nocy. Warto dodać, że mechanizmy REK są w stanie poruszać wskazówkami nawet o długości ponad 6 m i mają napęd elektryczny o mocy zaledwie 23 watów, a więc pobierający bardzo mało prądu. W razie braku napięcia w sieci zegar automatycznie przechodzi na zasilanie akumulatorowe, a ponadto jego dokładność może być regulowana za pomocą fal radiowych (synchronizacja z zegarem o wzorcu atomowym).

BIG DANA

Rekordowy zegar, który jest chlubą Opola nosi dumną nazwę Big Spiner. Przy nim nasz bezimienny staruszek z ratuszowej wieży, choć zbudowany w zupełnie innej epoce, nie wygląda wcale jak ułomek. Także może pochwalić się potężną minutową wskazówką o długości ponad 3 m, a tarcza o 6-metrowej średnicy niewiele ustępuje opolskiej. Co więcej, nasz ma nad nim przewagę, jeśli chodzi o kuranty - takich wielkich dzwonów nie ma ten opolski, a zapewne i żaden inny w kraju. Biorąc to wszystko pod uwagę, dość nieoczekiwanie wychodzi na to, że nasze miasto jest w zegarowej czołówce krajowej i europejskiej, a na pierwszym miejscu na Mazurach. Powinniśmy zatem rozsławić nasz niezwykły czasomierz w świecie, żeby Szczytna nie kojarzono tylko z pofajdokami. Cóż, aby promocja była właściwa, należałoby nasz zegar ochrzcić adekwatnym imieniem, może BIG DANA?

NIEBEZPIECZNY SZLAK

Między dworcem autobusowym, a postojem taxi przy ul. Linki rozciąga się pusty plac, na którym jeszcze do niedawna stały budki gastronomiczne.

Z chwilą zamknięcia niby zostały rozebrane, ale nie do końca. Tu i tam widać resztki fundamentów obecnie przykrytych topniejącym śniegiem, zaś mniej więcej pośrodku placu wystaje ponad poziom reszty terenu (ok. 20 cm), niczym piedestał pod nieistniejący pomnik, kwadratowa posadzka wyłożona ceramicznymi płytkami. Jej powierzchnia podczas coraz cieplejszych dni staje się wilgotna i śliska. Najgorzej jest jednak w godzinach porannych i popołudniowych, kiedy temperatura spada poniżej zera. Wówczas ta zmrożona nawierzchnia staje się jeszcze bardziej śliska, niczym tafla najlepszego lodowiska.

Właśnie poprzez tę posadzkę wiedzie pieszy szlak, stanowiący skrót z ul. Linki do dworca autobusowego i dalej do marketu „Biedronka” oraz na targowisko - fot. 3. Choć jest wytyczony na dziko, sprawia wrażenie normalnej ścieżki, więc nieświadomi zagrożenia piesi wędrują nią jeden za drugim, z nietrudnym do przewidzenia skutkiem. O tym, że przechodnie przewracają się w tym miejscu jak na zawołanie, bliscy połamania rąk lub nóg zaalarmowali nas taksówkarze. Kiedy zjawiliśmy się przy ścieżce nie musieliśmy długo czekać, aby być świadkiem upadku, co gorsza, osoby w dość zaawansowanym wieku - fot. 4.

Jak się okazało był to blisko 80-letni pan Stefan, który nieopatrznie wszedł na zdradliwą posadzkę wracając z zakupów dokonanych w markecie „Biedronka”. Na szczęście upadek, choć bolesny, nie spowodował czegoś poważniejszego, np. złamania ręki albo nogi, co w przypadku starszych osób grozi rozlicznymi powikłaniami. Kiedy pan Stefan jako tako pozbierał się i zebrał do toreb rozrzucone wskutek upadku zakupy na ścieżce zobaczyliśmy kolejnego przechodnia. Ten jakimś cudem wymachując ramionami jak ptak, zdołał odzyskać równowagę i bezpiecznie dobrnął do końca posadzki - fot. 5. Na razie nikt w tym miejscu nie odniósł poważniejszej kontuzji fizycznej, ale ryzyko jest przecież ogromne. Opisywany teren miasto oddało w dzierżawę firmie Bus-Kom, więc ratusz nie poczuwa się do odpowiedzialności z tytułu ewentualnych zaistniałych tam wypadków, ani też nie czuje się w obowiązku im zapobiec.

LUDZKA BEZMYŚLNOŚĆ

Krystyna Lis z Urzędu Miejskiego ostrzega, że nie wolno wszędzie się pchać i chodzić przysłowiowym owczym pędem za innymi na skróty. Może to bowiem grozić, jak w opisywanym wyżej przypadku, nieobliczalnymi skutkami, a odpowiedzialność poniesie tylko sam poszkodowany. Nie można także za ewentualne wypadki winić dzierżawcy, bo według przepisów odpowiada on jedynie za zdarzenia zaistniałe na chodniku (gdyby ten nie był należycie odśnieżony), a nie na dzikiej ścieżce. Wygląda zatem na to, że nie ma sposobu na zapobieżenie ewentualnemu wypadkowi w tym miejscu. To lekkomyślni przechodnie będą sami sobie winni w przypadku połamania rąk czy nóg. Z taką konkluzją trudno jednak się pogodzić. Skoro bowiem nie wyegzekwowano od poprzednich użytkowników zaprowadzenia porządku (usunięcia resztek fundamentów i opisywanej posadzki), to powinno się teraz odgrodzić ów niebezpieczny odcinek ostrzegawczą taśmą, to wszystko. Tyle że znając nasze realia nietrudno sobie wyobrazić, że taka taśma wkrótce zostałaby zerwana i ludzie nadal uparcie chodziliby na skróty, ale to już inna sprawa, i na inny artykuł.

ZATWARDZIAŁY KANDYDAT

W redagowaniu rubryki często pomagają nam Czytelnicy, nadsyłając rozmaite ciekawostki z terenu całego powiatu, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Ostatnio otrzymaliśmy informację od pani Basi, mieszkanki Dźwierzut.

Napisała do nas, że na szosie wylotowej prowadzącej do Targowa znajdziemy bardzo osobliwy plakat, pamiętający jeszcze czasy kampanii wyborczej z ubiegłego roku. Mając do załatwienia kilka spraw wokolicy, postanowiliśmy przy okazji odszukać ów materiał wyborczy. Kiedy znaleźliśmy się już na rogatkach Dźwierzut rzucił się nam w oczy widok drzewa otulonego folią z tworzywa sztucznego - fot. 6. Początkowo sądziliśmy, że jest to rodzaj opaski ochronnej zapobiegającej inwazji szkodliwych owadów, ale szybko przekonaliśmy się, że byliśmy w błędzie. Okazało się bowiem, że drzewo zostało otulone, i to kilkakrotnie, szerokim pasem folii nie w celu zatrzymania robactwa, a uchronienia przed wpływami atmosferycznymi plakatu wyborczego - fot. 7.

Zwykle tego typu materiały zawiesza się tak, aby były widoczne już z daleka, ale w tym przypadku stało się inaczej. Plakat został „zafoliowany” tak niefortunnie, że jest widoczny przez ułamek sekundy tylko w chwili mijania drzewa. Nie dość zatem, że oszpecił piękne drzewo, to jeszcze w czasie kampanii wyborczej nie spełniał swojego podstawowego zadania, czyli roli propagandowej. Ponadto, z powodu tak trwałego zabezpieczenia, pani Basia boi się, że będzie wisiał i wisiał, jak największy zatwardzialec.