Przypadkiem spotkałem w sklepie Naczelnego Redaktora naszego tygodnika. Pogadaliśmy o tym i owym. Zwierzyłem się, że muszę jeszcze dzisiaj napisać felieton, bo wyjeżdżam na urlop, tymczasem żaden sensowny temat nie przychodzi mi do głowy.
A wtedy rozmówca mój - z powagą przynależną NACZELNEMU - doradził, co następuje:
- „A może po prostu skomentuj to, o czym dziś się w Polsce mówi”.
Komentarz do bieżących wydarzeń to raczej nie jest moja specjalność. Za mało śledzę prasę i telewizję. No, ale dlaczego nie spróbować. Obłożyłem się więc gazetami…
Wszędzie o gołym tyłku Joasi Szczepkowskiej. Znam Joasię; tym bardziej temat mnie zaciekawił.
W warszawskim Teatrze Dramatycznym wystawiono sztukę „Persona, Ciało Simone” napisaną przez słynnego reżysera Krystiana Lupę. Jego autorstwa jest tekst. Także reżyseria i scenografia. Sztuka mówi między innymi o tym, że nie jest artystą ten, kto nie przekracza granic. Autor wyraża także pogląd, że ciężko pracować z aktorem, który nie ma w sobie „obszaru kompromitacji”. Prawie roczne próby polegały na statycznej interpretacji tekstu. Ostateczny efekt sceniczny zakładał autorskie improwizacje zaproszonych mistrzów teatru. Nic też dziwnego, że inteligentna osoba, jaką jest Joasia, w swoim zaimprowizowanym happeningu, pokazała co pokazała (pupę), czyli uprzytomniła autorowi, co naprawdę znaczy „przekroczenie przez aktora obszaru kompromitacji”. Tymczasem dzielny nasz awangardowy reżyser – buntownik, już następnego dnia wydał oświadczenie, że nie ma z tym nic wspólnego. No więc po co to autorskie mędrkowanie? Sam padł ofiarą własnej prowokacji?
Mój komentarz: - Brawo Joasiu! Wymądrzanie się teoretyków rzadko potrafi sprostać realiom.
A swoją drogą spektakl jest znakomity i jak pisze w swojej recenzji Aneta Kyzioł („Polityka” 27 lutego) „szkoda, że dla wielu widzów i recenzentów jego sens [przedstawienia] sprowadza się do gołych pośladków Joanny Szczepkowskiej”.
A oto inny szum prasowy. Wydarzenia na Białorusi.
Dla mnie to sprawa mocno nadęta propagandowo. Swego czasu Związek Polaków na Białorusi podzielił się i ma dwa zarządy. W ślad za zarządami powstały dwa związki. Jednym kieruje Andżelika Borys, drugim Stanisław Siemaszko. Ten drugi uznawany jest przez władze białoruskie, zatem ten pierwszy przez władze polskie (!). Ale przecież oba związki tworzą Polacy. Prawdziwi Polacy, a nie jacyś podstawieni białoruscy agenci. Także w ugrupowaniu, którego nie uznaje polski rząd. Są tam ludzie z przeszłością akowską. Są osoby zasłużone dla kultury polskiej. Tacy sami patrioci, jak ci ze związku Andżeliki Borys. I oto proszę – rząd polski zabronił wjazdu na teren Rzeczypospolitej Polakom nie uznającym przewodnictwa pani Andżeliki. Bo należą do związku lojalnego wobec białoruskich władz.
A co ma do tego polski rząd? Gdziekolwiek na świecie egzystują Polacy, tam zawsze są swary, kłótnie i walka o przywództwo. Ci ludzie nie żyją w Polsce, tylko w obcym kraju. W kraju, który ma swoje władze, jakieś tam przepisy i w którym spokojna egzystencja zależy od wzajemnych kompromisów i układów. Jakim prawem u nas decyduje się, kto za granicą jest Polakiem dobrym, a kto złym? Ja też nie lubię Łukaszenki. Ale tworzenie wewnątrz Białorusi opozycji poprzez wspieranie i prowokowanie do podziałów wewnętrznych jej polskich mieszkańców - a to właśnie usiłuje czynić polski rząd - uważam co najmniej za nieetyczne.
Ryszard Kapuściński i jego biografia pióra Artura Domosławskiego, czyli kontrowersyjna książka „Kapuściński – non fiction”. Wiele powiedziano o tym, czy dziennikarz „Gazety Wyborczej”, pan Domosławski – przyjaciel domu Kapuścińskich - miał moralne prawo ujawnienia wielu rodzinnych, nie zawsze eleganckich, tajemnic. Pani Kapuścińska książkę oprotestowała.
Nie zamierzam włączyć się w tę akurat dyskusję. Chcę natomiast zwrócić uwagę na pewne zjawisko, z jakim mamy coraz częściej do czynienia. Otóż dzisiaj obserwujemy zmasowany atak wszelkiej miernoty na uznane autorytety. Te z czasów PRL-u. Nie wypada bowiem, aby ktoś, komu udało się zyskać sławę w owych latach, mógł pozostać nadal autorytetem tu i teraz! Jeśli zatem nie da się zakwestionować jego dorobku twórczego, to dawaj, wyszukiwać „haki” polityczne, kryminalne, czy obyczajowe. I tak, czy to będzie fizyk-odkrywca nowych światów, czy matematyk lub polityk, albo też wielki artysta, zaraz należy wyniuchać, że tak czy inaczej był to ubek, zdrajca, złodziej, erotoman-weneryk, albo co najmniej pedofil.
Takie czasy i dlatego chyba jednak nie lubię komentować teraźniejszości.
Andrzej Symonowicz