Przez półtora miesiąca nie byłem w Szczytnie. Okres ten spędziłem w Warszawie, mając z „bramą Mazur” kontakt jedynie telefoniczny. W gruncie rzeczy zmarnowałem ładny kawałek lata, ale cóż – siła wyższa! Na pisanie felietonów brakowało mi czasu. Zatem dzisiaj, kiedy jestem w Szczytnie, aby zetknąć się ponownie z tutejszą rzeczywistością, sięgnąłem po sześć kolejnych, nie znanych mi „Kurków”.
I cóż ja tam wyczytałem?
Na okładce pierwszego z nich zdjęcie Bożeny Dykiel w towarzystwie Andrzeja Albrechta. Bożenkę pamiętam z lat dziecinnych – chodziła do jednej klasy z moją młodszą siostrą - do szkoły im. Dobiszewskiego, na warszawskim Dolnym Mokotowie. Później, kiedy zdawała egzamin do Wyższej Szkoły Teatralnej, śpiewała piosenkę „Bubliczki”, a akompaniował jej na pianinie nasz stodolany muzyk – Jarek Gajewski. Wspólne okładkowe zdjęcie z szefem restauracji „Zacisze” oznacza, że ominęło mnie święto kartoflaka. Mam nadzieję, że udane. Żałuję, że opuściłem szczycieńską degustację, bowiem próbowałem kartoflaka wielokrotnie i w różnych rejonach Polski.
Kartoflak to potrawa powszechnie znana na Kurpiach i kresach wschodnich pod nazwą rejbak (ziemniaki urejbowane, to ziemniaki utarte). W Suwałkach nazywana jest godnie babą kartoflaną. Nawet lubelska organizacja turystyczna zachwala, jako swoistą atrakcję kulinarną, „roztoczańskie rejbaki”. Natomiast w Warszawie jest to danie zupełnie nieznane.
Ominął mnie także kolejny, dwunasty Jarmark Mazurski, oraz powiązana od dwóch lat z Jarmarkiem, Szczycieńska Noc Jazzowa.
Jarmark to jedna z nielicznych imprez plenerowych, której udało się uniknąć odpustowej tandety, dominującej na stoiskach większości otwartych, miejskich festynów - zarówno krajowych jak i zagranicznych. Kiedy przed laty miałem okazję, wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Muzeum w Szczytnie, współorganizować ową doroczną imprezę, jako podstawowe kryterium przyjęliśmy uczestnictwo w niej tylko i wyłącznie uznanych twórców ludowych – głównie z rejonu Warmii i Mazur, ale niekoniecznie. I wtedy przyszedł nam z pomocą zaprzyjaźniony prezes warszawskiej, artystycznej, spółdzielni „Wzór” – Janek Kałka. Pan Prezes, od wielu lat współpracujący z „Cepelią”, dysponował kompletnymi listami adresowymi wszystkich polskich, liczących się artystów ludowych. I tak to się zaczęło. W ostatnich, dwunastych już targach, wzięło udział czterdziestu jeden znaczących wystawców.
Noc jazzową można uznać za rodzaj kontynuacji imprezy kilkakrotnie organizowanej przez Klaudiusza Woźniaka, kiedy szefował on jeszcze Miejskiemu Domowi Kultury. Klaudiusz zręcznie wykorzystał termin dorocznego festiwalu jazzu tradycyjnego, który odbywa się w sierpniu w Iławie i regularnie zapraszał do Szczytna słynny krakowski zespół Jazz Band Ball, wykorzystując fakt, że w podróży z Iławy do Krakowa, Szczytno wypadało im po drodze. Postanowiłem i ja zależność tę wykorzystać odnośnie zespołów warszawskich i w ten sposób mieszkańcy Szczytna mogli posłuchać aż trzech grup mistrzów jazzu tradycyjnego związanych z warszawską Stodołą, wykorzystanych estradowo w drodze na festiwal „Złota Tarka” w Iławie.
Sporo interesujących tematów znalazłem w wymienionych sześciu „Kurkach Mazurskich”. Brak miejsca nie pozwoli mi skomentować ich wszystkich, niemniej chciałbym odnieść się do zaskakującej decyzji pani Very Macht odnośnie kolekcji jej obrazów. Przed laty odbyła się w Muzeum Mazurskim wystawa prac malarki zamieszkałej we Włoszech, a pochodzącej ze Szczytna. Po zamknięciu wystawy autorka postanowiła przekazać swoje prace na własność Muzeum, ale kiedy dowiedziała się, że nie jest ono placówką miejską, a oddziałem instytucji olsztyńskiej, zmieniła zdanie i przekazała swoją kolekcję bezpośrednio władzom miasta. Pani Macht miała nadzieję, że miasto wygospodaruje pomieszczenia, gdzie obrazy znajdą swoje miejsce po „wsze czasy”, a co więcej - ekspozycji towarzyszyć będzie komplet rodzinnych dokumentów świadczący o życiu i dokonaniach artystki. Tymczasem władze Szczytna, nie mogąc spełnić marzeń autorki, przekazały kolekcję w depozyt muzealny. Muzeum eksponowało prace pani Very Macht pośród innych, nie mniej liczących się kolekcji; w miarę swoich możliwości programowych i lokalowych. Dziś czytam, że artystka postanowiła odebrać swoje obrazy, ponieważ uważa, że władze Szczytna nie odnoszą się do jej dorobku z należytą atencją.
Nie jest łatwo rozmawiać z osobą dziewięćdziesięcioletnią na temat dzieła jej życia. Szkoda jednak, że taką właśnie decyzję podjęła. Kolekcja jej nostalgicznych prac ma swoistą wartość właśnie tu – w Szczytnie. Decydują o tym względy sentymentalne. Nic mi nie wiadomo, aby o przejęcie kompletu obrazów pani Macht walczyły uznane, polskie lub światowe galerie. Zatem pozostaną one w posiadaniu rodziny, poza Polską, nie budząc zapewne większego zainteresowania miejscowej publiczności.
Andrzej Symonowicz