Majowy, trzydniowy weekend spędzamy z żoną w domku na Kurpiach. Nad Pisą, na skraju lasu, w połowie drogi między Turoślą, a Dobrym Lasem.
Pogoda w kratkę, zwariowane skoki temperatury między dniem i nocą, ale znakomicie czyste puszczańskie powietrze. Ponadto nie jesteśmy tu sami. Sympatyczne grono przyjacielsko-rodzinne towarzyszy nam w dość przestronnej chałupce, a że są z nami osoby ze Szczytna, zadbaliśmy o tamtejszą prasę. Mam zatem przed sobą wszystkie trzy aktualne numery szczycieńskich tygodników, czyli „Kurka Mazurskiego”, Tygodnika Szczytno” i „Naszego Mazura”. Zaciekawiły mnie tegoroczne „Jurandy”. Odnoszę wrażenia, że chyba nigdy dotąd nie wręczono takiej dużej procentowo liczby nagród ludziom kultury i sztuki, czyli twórcom. W każdej z trzech kategorii jest to dokładnie połowa nagrodzonych. I tak pośród czterech wyróżnień dwa wręczono artystom plastykom. Weronice Tadaj-Królikiewicz, znanej mi osobiście wspaniałej artystce. Obecnie jest to Pani Doktor, wykładowczyni na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Stosunkowo niedawno Muzeum Mazurskie korzystało z jej merytorycznej pomocy podczas wakacyjnych, dziecięcych plenerów malarskich. Obok niej wyróżniono pana Andrzeja Zawrotnego, znanego w naszym muzeum malarza amatora. Pejzażystę. Propagatora piękna mazurskiej ziemi. Nagrody te cieszą mnie osobiście. Pośród czwórki laureatów statuetki Juranda znaleźli się ludzie ze świata muzyki. Nagrodę otrzymała Joanna Gawryszewska, o której pisałem kilka tygodni temu. Niestrudzona i niewyczerpana w pomysłach artystka piosenkarka, a także edukatorka, propagatorka, organizatorka, instruktorka… orka, orka, orka. Ta końcówka szczególnie pasuje do Joanny. Zawsze zdumiewało mnie, kiedy ona znajduje czas na to wszystko co robi.