Jubileusz 75. rocznicy założenia Światowego Związku Sybiraków stał się okazją do podsumowania działalności szczycieńskiego oddziału tej organizacji. Potrzebują kontaktu z młodymi ludźmi, którzy w przeważającej części nie znają historii, zarówno tej "wielkiej" książkowej i tej "małej", ocalonej tylko w rodzinnych wspomnieniach.
Starsi młodszym
W mijającym roku obchodzono 75. rocznicę założenia i 15. rocznicę reaktywowania Światowego Związku Sybiraków. W Szczytnie jego oddział działa od przeszło siedmiu lat. Sześćdziesięcioro członków współpracuje z zarządem w Olsztynie, bierze udział w corocznej Mszy za Ojczyznę, wystawia swój poczet sztandarowy w czasie obchodów świąt narodowych.
- Członkowie szczycieńskiego oddziału to w przeważającej mierze osoby starsze, często schorowane. Trudno wymagać od nich dużej aktywności, mają jednak w zanadrzu kilka pomysłów - mówi prezes Donisława Szewczul.
Sybiracy chcieliby pozyskać do współpracy szczycieńską młodzież. Prowadzą rozmowy z władzami miejskimi i powiatowymi, by z ich pomocą nawiązać współpracę z jedną ze szczycieńskich szkół. Uczniowie mieliby okazję spotkać się z Sybirakami i kombatantami, wysłuchać ich opowieści, porozmawiać.
- Nasza młodzież nie zna swoich korzeni, nie wpaja jej się takich wartości jak poszanowanie tradycji czy patriotyzm. A takie zadanie spoczywa nie tylko na rodzicach, ale także szkole - zauważa pani Donisława. Dodaje też, że osobiście dba o to, by rodzinną sagę, na której zaważyły historyczne wydarzenia, poznało jej sześcioro wnucząt.
Święta w Kazachstanie
Pani Donisława i jej najbliżsi zostali wywiezieni z rodzinnej Wileńszczyzny do Kazachstanu w kwietniu 1952 r. Jako piętnastoletnia wówczas dziewczyna na zawsze miała zapamiętać ponad dwutygodniową podróż przeładowanymi wagonami towarowymi, późniejsze urządzanie mieszkania w ziemiance i nieprzyjazne reakcje miejscowej ludności.
- Traktowali nas jak złoczyńców, bo przecież przybyliśmy na ich ziemie z wyrokiem zakazu powrotu do własnego kraju. A nas ukarano za to tylko, że byliśmy Polakami i swoje rodzinne okolice uważaliśmy za ziemie polskie - wspomina prezes koła.
Po pewnym czasie udało się nawiązać przyjaźnie z innymi wywiezionymi. Wszyscy połączeni tęsknotą za Ojczyzną zesłańcy pomagali sobie w trudnych chwilach, wspierając się nawzajem. Udało się odbić od dna. Niewątpliwie duża w tym zasługa zaprzyjaźnionego z rodziną księdza, który słał z Ojczyzny wspierające listy i kazania oraz ojca pani Donisławy.
- Był prawdziwym Polakiem i bardzo wierzącym człowiekiem. Wpoił nam te wszystkie wartości, które z kolei ja przekazuję następnym pokoleniom - zwierza się pani Donisława.
Z zesłania wróciła w 1956 r., podczas pierwszej fali repatriacji. Na zaproszenie cioci przybyła do Szczytna, gdzie ułożyła sobie życie na nowo. Pozostały jednak wspomnienia.
- Nigdy nie zapomnę naszych pierwszych świąt Bożego Narodzenia. Panowała taka bieda, że w domu nie było nawet kawałka chleba - dodaje pani Donisława.
Katarzyna Mikulak
2003.12.24