PRZYPADKI PANI WALENTYNY
Czar dwóch kółek
- Rower dobry jest dla wszystkich, młodych i starszych osób, gdyż to nie tylko świetna gimnastyka, ale i sposób na pokonywanie całkiem sporych odległości - zachwala ów dwukołowy pojazd Walentyna Muszczyńska z ul. Gdańskiej. Pokochała ona jazdę na nim już w latach bardzo wczesnej młodości i to uczucie trwa do dziś. Nie jest obecnie nastolatką, bo ma za sobą 75 lat, ale mimo to zachowuje kondycję i sylwetkę, których może jej pozazdrościć niejedna, dużo, dużo młodsza kobieta. Pani Walentyna najczęściej jeździ rowerem do centrum miasta, na zakupy, choć nie odmawia sobie wypadów do lasu na grzyby, itp.
Zgubna ostrożność
Kilka dni temu, 21 sierpnia, nasza miłośniczka rowerowej jazdy pojechała po sprawunki do „Biedronki”. Kiedy zaopatrzyła się w to co planowała, postanowiła wpaść jeszcze na targowisko. Tak dla ostrożności, aby przypadkiem nie wpakować się pod samochód, bo ruch na ul. Polskiej jest wielki, zrezygnowała z jazdy jezdnią i szła pieszo, prowadząc rower u boku. Jak na ironię losu, kiedy tak spacerowała niby bezpiecznie chodnikiem, nagle wpadł na nią samochód wyjeżdżający z parkingu, który usytuowany jest za domem handlowym zwanym popularnie „Gracją”.
- Padłam jak długa, nie bardzo wiedząc, co się stało. Chyba na moment straciłam przytomność, bo kiedy otworzyłam oczy spostrzegłam nad sobą twarze kilku przechodniów. Pochylali się nade mną, sprawdzając czy żyję. Potem pomogli mi wstać i pozbierali porozsypywane po całym chodniku zakupy - relacjonuje nam przebieg zdarzeń. Niestety, w całym tym zamieszaniu, zginęła saszetka, w której nie było pieniędzy, a jedynie kosmetyki oraz dowód osobisty, który potrzebny jest pani Walentynie przy odbiorze emerytury. Stąd „kurkowy” apel o zwrócenie właścicielce tego ważnego dokumentu.
Marne ścieżki
Nasza bohaterka, nie przejmując się zbytnio opatrunkami na nogach, nadal jeździ rowerem. Co prawda, lekki niepokój po wypadku ciągle jej towarzyszy, ale jak mówi „Kurkowi”, za kilka dni na pewno już całkiem dojdzie do siebie. Skarży się nam jednak na to, że w Szczytnie nie ma ma dobrych warunków do rowerowej jazdy. Brakuje ścieżek z prawdziwego zdarzenia. Pragnie za naszym pośrednictwem zaapelować do władz miasta, aby więcej myślały o rowerzystach. Ba, znając rychliwość służb miejskich, powiedzieliśmy pani Walentynie, że i owszem, przekażemy burmistrzyni jej postulaty, ale nie powinna liczyć na szybkie działania. Tymczasem zupełnie niespodziewanie dowiadujemy się, że już wkrótce, dosłownie na dniach, na ulicy Gdańskiej urządzi się progi zwalniające!
Poarmijne porządki
Jako że rok szkolny już rozpoczęty, jeszcze jedna ciekawostka z bogatego życia pani Walentyny Muszczyńskiej, która urodziła się na Wołyniu, przedwojennych ziemiach polskich. Do Szczytna przyjechała wraz z całą swoją rodziną w pierwszych transportach.
Było to w maju, albo w czerwcu 1945 r. - dokładnej daty nie pamięta. Cieszyła się jednak, tu uwaga uczniowie, że wkrótce podejmie naukę, i to w polskiej szkole. Na Wołyniu bowiem, kiedy wkroczyła tam Armia Czerwona, wszystkie polskie szkoły zamknięto. No tak, ale w przyszłej szkole przy ulicy Kasprowicza, gdzie miała rozpocząć edukację wciąż stacjonowali radzieccy żołnierze. No to jak tam będzie się uczyć, zapytywała rodziców. Nim jednak nadszedł wrzesień, wojsko opuściło budynek, zaś przyszłych uczniów zapędzono z „rozkazu” ówczesnego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej do prac porządkowych. Choć dzieci sporo się namęczyły w trakcie usuwania potężnego bałaganu, jaki pozostawili po sobie czerwonoarmiści, swoją robotę wykonywały z wielkim entuzjazmem. Tak mocno rwały się do nauki, że bez słowa skargi znosiły także na swoich plecach ławki, m. in. ze szkoły przy ul. Konopnickiej, bo ta była wówczas jeszcze nieczynna. Wyobraźmy sobie, że teraz w 2008 r., np. po remoncie jakiejś szkoły podstawowej burmistrz miasta chciałby wykorzystać uczniów do prac porządkowych - rzecz przecież nie do pomyślenia.
DZIWACZNY PARKING
Wygląda istotnie na to, o że w Szczytnie mało dba się o rowerzystów, a więcej uwagi poświęca się samochodziarzom. O tym, że w mieście brakuje miejsc parkingowych wie każdy. Po prostu jest zła infrastruktura miejska. W czasach ponurej komuny nie dbano o takie rzeczy jak zataoczki parkingowe dla aut, gdyż był to towar wielce luksusowy i prywatnych pojazdów było jak na lekarstwo. Nawet jeśli zaś taki owaki burżuj już je posiadał, to niechaj martwi się sam, gdzie je postawi - taka m. in. była filozofia owego ustroju.
- Teraz usiłujemy naprawić te wieloletnie zaniedbania. Stąd modernizacja chodników w kwartale ulic Ogrodowej, Lipperta i Andersa - powiedziała nam burmistrz miasta Danuta Górska.
Są już tam, bądź będą urządzane zatoczki dla parkowania samochodów osobowych, aby nie stały one wzdłuż ulicy i tamowały ruchu, jak to jest jeszcze na ul. Ogrodowej. No tak, ledwo skończyliśmy rozmowę, a tu pewien Czytelnik, wskazuje „Kurkowi” zatoczkę, jaką urządzono właśnie pod Biblioteką Pedagogiczną przy ul. Barczewskiego.
A to ci heca! Pośrodku drugiego od lewej stanowiska parkingowego wyrasta słup oświetleniowy. Wiadomo, najciemniej jest pod latarnią, więc wykonawca go nie zauważył? To jednak nie wyczerpuje listy paradoksów w tym miejscu. Proszę zwrócić uwagę na znak zakazujący zatrzymywania się i urządzania postoju (lewa strona fotografii). Stoi on tuż przed skrzyżowaniem, na którym przecież i tak pod żadnym pozorem nie wolno się zatrzymywać! Nie jest to jednak błąd drogowców. Po prostu jakiś wandal, który nie potrafił znaleźć sobie lepszej rozrywki przekręcił jego tarczę o 180 stopni.
ŁAWECZKA ONLINE
Na placu Juranda tuż obok chatki, w której można uzyskać turystyczne informacje pojawiła się nowa ławeczka. Wygląda ona nawet ciekawie, tyle że stylistycznie nie pasuje do także nowych, betonowo-drewnianych, które stoją przy kiosku „Ruchu”. Ów sprzęt śledzoany jest czujnym okiem kamery online, można zatem na nim sobie przysiąść, tak jak zrobił to pewien chłopiec z fotografi w prawym górnym rogu.
Spodziewał się, że tym sposobem trafi na internetową stronę naszego miasta (www.e- szczytno.eu) i każdy, kto kliknie na ikonkę kamery online będzie mógł go obejrzeć jak popija colę... Tymczasem z powodu gapiostwa wpakował się w niemałą kabałę. Gdy jeszcze nie wiecie o co chodzi, drodzy Czytelnicy, popatrzcie na kolejny obrazek - podpowiedź. I jeszcze jedno - wchodząc na stronę Urzędu Miejskiego i owszem, możemy podziwiać widok z kamery online zwróconej na duże jezioro, ale niestety, w okienku drugiej, zerkającej na opisaną ławeczkę pojawia się komunikat błędu.
WODNY EKSPERYMENT II
Jak podaliśmy w poprzednim numerze „Kurka” w miniony wtorek sanepid badał wodę w kąpielisku, ale z obszaru poza barierkami. Nietrudno się domyśleć, że wynik był negatywny - zbyt dużo toksyn wydzielanych przez sinice. Jeśli zaś chodzi o bakterie coli, to nie ma tu zagrożenia - normy nie zostały przekroczone. W obrębie bariery sanepid pobierze wodę do badań jedynie wówczas, kiedy otrzyma oficjalne zlecenie od wykonawców wodnego eksperymentu. Ci takiego jeszcze nie wystosowali. Wiedzą, że nie ma zagrożenia bakteryjnego, a jedynym obecnie mankamentem oczyszczanej wody jest jej zbyt mała przejrzystość. Jest to spowodowane dużą ilością glonów. - Jeśli sama filtracja nie przyniesie spodziewanych wyników i woda nie będzie zadowalająco klarowna, w grę być może wejdą specjalne substancje koalugujące, takie, jakich w ostatnim czasie używa się do uzdatniania wody w jeziorze Miedwie pod Szczecinem - mówi nam Paweł Walkiewicz, który nadzoruje cały eksperyment i w najbliższym czasie wybiera się do Szczecina na konsultacje z tamtejszymi fachowcami.