Zapada zmrok. W domach błyskają wigilijne lampki. Drobno zbudowany, około 40-letni człowiek, dziwnie skulony, z gipsem na ręce, niepewnie i chwiejnie skacze do przodu. Raz i jeszcze raz... Zatrzymuje się. W jego oddechu słychać zadyszkę. Znowu dwa skoki. Z trudem łapie równowagę. Teraz już widać, że używa tylko jednej nogi. Drugą ma podkurczoną. Znów kilka skoków i ciężki, świszczący oddech...

Ani to, że chory Henryk Marculewicz z Olszewek nie mógł chodzić, ani to, że nie miał czym pojechać do domu, nie wzruszyło doktora Leszka Głowackiego, ordynatora chirurgii Szpitala Powiatowego w Szczytnie. On właśnie pełnił 16 grudnia ubr. dyżur. Mógł kazać odwieźć chorego karetką do domu albo zostawić go w szpitalu na obserwacji. Nie chciał. - Szpital to nie hotel - wyjaśnia nam doktor. - Nie jesteśmy piastunami ani opiekunami. Nie mam obowiązku na każde życzenie pacjenta odwozić go do domu.

Puścił pacjenta na jednej nodze

Potrącony rowerzysta

W połowie grudnia Henryk Marculewicz z Olszewek jechał rowerem w kierunku Roman. Tam potrącił go samochód.

- Była policja, spisali zeznania - opowiada. - Wydawało mi się, że jestem tylko trochę potłuczony i lekarza nie potrzebuję. Odwieźli mnie do domu.

Przez pięć dni ból w ręce i nodze się nasilał. W czwartek 16 grudnia, gdy noga porządnie spuchła, Marculewicz zamówił wizytę lekarza rodzinnego z Dźwierzut. Ten z kolei wezwał karetkę ze Szczytna. Sanitariusze zabrali Henryka na izbę przyjęć Szpitala Powiatowego w Szczytnie.

- Najpierw lekarz dyżurny zdenerwował się i wypominał mi, że powinienem pojechać do przychodni, a nie do szpitala - mówi Henryk Marculewicz. - A przecież to nie ja wzywałem karetkę. Bałem się, że mi tej nogi i ręki nie prześwietlą, ale w końcu pielęgniarka przyprowadziła wózek inwalidzki i zawiozła mnie na rentgen.

W ręce złamana była jedna z kości. Noga, mimo bólu i opuchlizny, była cała.

- Na rękę nałożyli mi szynę i zagipsowali - opowiada dalej Henryk. - Nogi lekarz już mi nie badał. Dał mi skierowanie do ortopedy. Miałem do niego iść na drugi dzień.

Może pan iść

Po zabiegu i wypisaniu skierowania, dr Głowacki powiedział do pacjenta: - Może pan iść do domu.

- Jak do domu? - opowiada Marculewicz. - Przeraziłem się. Dwudziestu kroków nie przejdę - pomyślałem wtedy. - Ściemniało się, było zimno. Jak tu do domu? Tłumaczyłem lekarzowi, że ostatni autobus do Olszewek dawno pojechał. A on mi na to, żebym wziął taksówkę. Odrzekłem, że nie mam pieniędzy. Ordynator nic na to nie odpowiedział. Pielęgniarka wypchnęła na korytarz wózek, na którym siedziałem, i mówi, żebym szedł. Ja jej na to, że gips mi się na zimnie nie zwiąże, a ona stoi i czeka aż zsiądę, bo "wózek potrzebny".

Pan Henryk wstał i skacząc na jednej nodze, dotarł do drzwi. Na zewnątrz pokonał tym sposobem jakieś 20 metrów, po czym oparł się o drzewo.

Grzegorz Adamowicz, rzecznik prasowy Okręgowej Izby Lekarskiej w Olsztynie

- O tym, czy pacjenta odwieźć karetką do domu, czy pozostawić go na oddziale szpitalnym decyduje lekarz. Żadne przepisy mu tego nie zabraniają. Głównym i pierwszorzędnym obowiązkiem lekarza jest branie pod uwagę interesu pacjenta. Jeżeli Henryk Marculewicz złoży u nas skargę, podejmiemy postępowanie.

Kompletna bezduszność

W tej sytuacji zauważył go Tomasz Żukowski z Rańska. Podszedł i zapytał: - Daleko tak? - wskazał na uniesioną do góry i spuchniętą nogę. - 17 kilometrów - padła odpowiedź.

Żukowski podwiózł chorego do Olszewek i pomógł mu wejść do domu.

- Ten człowiek ledwo szedł - pan Tomasz jest wyraźnie poruszony. - Co za kompletna bezduszność - nie może się nadziwić postawie lekarza.

- Gdyby nie pan Tomasz - mówi Marculewicz - to padłbym gdzieś po drodze. Nie wiem, co byłoby dalej.

dr Marek Załęski, lekarz chirurg ze Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

- Żadne przepisy nie zabraniają bycia człowiekiem. W naszym szpitalu robimy tak, że gdy pacjent nie ma jak wrócić do domu, odwozimy go samochodem transportu sanitarnego i wtedy on za to płaci. Jednak, jeżeli jest obłożnie chory, zagipsowany albo w stanie uniemożliwiającym mu samodzielne poruszanie się, wówczas, gdy zachodzi taka konieczność, odwozimy go i nie musi za to płacić.

Pacjent bez kwalifikacji

- Ten pacjent nie kwalifikował się do hospitalizacji - mówi doktor Głowacki. - Powinien wcześniej pomyśleć o sposobie powrotu do domu. A że nie pomyślał? Czy ja jestem odpowiedzialny za to, że nie wszyscy pacjenci są inteligentni? Są przecież telefony, mógł gdzieś zadzwonić. Czy miałem wieźć go własnym samochodem?

Gdy zapytaliśmy doktora, jak się ma jego postępowanie do przysięgi Hipokratesa, powtórzył mniej więcej to samo co powyżej.

Zbigniew Gorący

2005.01.05