Dni - a przede wszystkim - Noce Szczytna są od wielu lat tematem dyskusji: i tych przed, i tych po imprezie. A tak naprawdę to zarówno przed, jak i po niej mieszkańcy, turyści i lokalne władze mają ten sam problem: brak koncepcji na Dni i Noce Szczytna.

Quo vadis Szczytno?

Legenda klenczonowska

Hasłem wywoławczym Dni i Nocy Szczytna była od zarania legenda Krzysztofa Klenczona. Świadomie piszę o legendzie, bo pamięć o nim jest - szczególnie tutaj - wciąż żywą zarówno w gronie rodziny, jak i przyjaciół i znajomych. Każda z tych osób zachowała i kultywuje swój obraz Krzysztofa Klenczona.

Do celów reklamowych miasta niezbędne było jednak wypracowanie jego obrazu, który stałby się wspólną własnością wszystkich. Niemałą zasługę miała w tym również lokalna prasa. To z niej dowiadywaliśmy się o szczegółach kariery i życiu prywatnym Krzysztofa Klenczona.

Pewnym apogeum tego procesu był pomnik przed Miejskim Domem Kultury. Zyskał rangę równą 21-mu południkowi, który niczym czerwona linia łączy Warszawę z naszym grodem.

Legenda ta poprawiła niewątpliwie samopoczucie mieszkańców i stała się jedną z ważniejszych asocjacji związanych ze Szczytnem wśród wszystkich Polaków. Sprzyjała temu w dużym stopniu koniunktura na ten rodzaj muzyki, ale ta, niczym koło fortuny, jest zmienna.

Dziś możemy być i dumni, i zadowoleni, że w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego stulecia osoba Krzysztofa Klenczona była motorem tylu konstruktywnych działań.

Muzykanci

W formule Dni i Nocy Szczytna niezbędnym elementem stała się żywa - a czasem nawet żywiołowa - muzyka. O ile jednak w początkowych latach dominowała muzyka patrona tych dni ściągając do Szczytna zaangażowane, choć nie zawsze znane zespoły i solistów, o tyle w ostatnich latach można odnieść wrażenie, że Szczytno ma ambicje stać się drugim Opolem. Nieważne jaka muzyka, najważniejsze, by z górnej półki. A wszyscy wiemy, że budżetowi miejskiemu nijak do festiwalowego. Stąd te niekończące się dyskusje...

Tradycje browarniane

Wraz ze wzrostem ambicji i wysokości gaż coraz ważniejsi stali się sponsorzy.

Odnosi się przy tym wrażenie, że gdyby nie sponsorzy, impreza by się w ogóle nie odbyła.

Ale czy tak rzeczywiście być musi?

Sponsora strategicznego w pełnym tego słowa znaczeniu Dniom wciąż brak. I już z tego tytułu nie należy mierzyć się z Opolem, czy choćby Mrągowem, gdzie programy telewizyjne zabezpieczają budżet imprezy. Gdyby chociaż któraś z sieci komórkowych...

Wiązanie sukcesu Dni i Nocy Szczytna z sukcesami browarów nie może być jednak trwałą perspektywą dla tej imprezy.

Jeszcze wcale nie tak dawno argumentem poszerzonej oferty piwnej była reklama rodzimego trunku. Strategiczne stawianie na ten sponsoring skończyło się tym, że najpewniejszym elementem Dni stały się budy piwne. I ledwo duma mieszkańców spoczęła na "Jurandzie", znikł ów jak kamfora, a styl Dni pozostał. I pozostanie niezmienny, dopóki nie nastąpią radykalne zmiany w myśleniu o tej imprezie.

W jakim celu więc firmuje ją miasto, skoro browary robią takie imprezy pod hasłem "Biesiada" na własny koszt!?

Czyż trzeba się dziś cieszyć byle czym, aby kasa grała? A ta gra tak na samym placu, jak i na plaży, nie zakłócając ani trochę interesów lokalnym posiadaczom koncesji. O ile jeszcze nie tak dawno istniał jakoby konflikt interesów oferentów miejscowych i przyjezdnych, w wyniku tej pozornej koegzystencji na naszych oczach odbywa się zażarta walka o młodego klienta-już-piwosza. Walka, którą oni sami, ich rodzice i wychowawcy mogą tylko przegrać.

Po co tyle akcji w szkołach i mediach, skoro na oczach całego miasta bawi się rozpita młodzież. Gdyby to było po raz pierwszy, można by było mówić o błędach w planowaniu. Ale przecież w tym przypadku, w osobach przedstawicieli miasta, czyli za publiczne pieniądze, planowo rozpija się młodzież.

To nie jest jedynie problem luki budżetowej, powstałej w wyniku wadliwego planowania - to świadoma działalność na szkodę miasta i obywateli (turystów można w tym wyliczeniu pominąć, bo oni widząc to, w porę znikają z miasta, a następnym razem pamiętają kiedy to miasto omijać).

Społeczność alternatywna

Przy tym temacie zasadnym jest zapytać organizatorów, o co w tym wszystkim chodzi?

Z jednej strony nasuwa się pytanie, czy Dni i Noce Szczytna to wciąż impreza integrująca mieszkańców grodu i okolic, dająca im jakieś nowe impulsy?

Czy organizatorzy Dni i Nocy Szczytna również sobie te pytania stawiają?

Obserwując przebieg tych Dni odnoszę wrażenie, że nie czynią tego zbyt dociekliwie. Dopasowywanie ilości słuchaczy do planowanych kosztów, to tak jakby rok szkolny zaczynać od rozdawania świadectw. A tak chyba planowano tę imprezę.

W Szczytnie nie ma warunków na tak duże imprezy dzień po dniu. Składają się na to różne przyczyny: zasobność mieszkańców, zbyt mały zasięg, brak turystów, brak odpowiedniego miejsca (amfiteatru z miejscami siedzącymi) oraz zróżnicowanie oczekiwań. O ile te cztery pierwsze trudno natychmiast zmienić, o tyle różnorodności gustów mieszkańców można wyjść naprzeciw, poprzez tworzenie alternatyw, tak, by możliwy był wybór rozrywki, a nie jedynie gatunku piwa: wybór stylu muzyki, formy i miejsca jej prezentacji.

W trakcie tegorocznych Dni i Nocy Szczytna w piątek pojawiła się próba równoległego programu, który można by nazwać alternatywnym. I nawet jeśli na koncert folkowy sprzedano niecałe 200 biletów, to wcale nie świadczy o tym, że nie trafiono w gusta słuchaczy. Uważam to za sukces, że aż tyle osób z tej oferty skorzystało. Oczywiście przy zmianach w układzie tego wieczoru zadowolenie słuchaczy byłoby większe. Wątpię jednak, by w Szczytnie znalazła się na ten rodzaj muzyki liczniejsza publiczność. Stąd też absurdalna wydaje się prezentacja czterech minikoncertów jednego wieczora związana ze słonymi gażami. Mimo wielu przyjemnych wspomnień z tego koncertu, uważam, że był to przerost ambicji, a muzyki starczyłoby na cztery kolejne edycje Dni.

Trudno jednak za program alternatywny uważać to, co działo się na placu Juranda, gdzie muzyka z płyt i trunek bez ograniczeń miały zadowolić młodą publiczność.

Turysta okaz rzadki

Z drugiej strony warto zapytać o turystów. Przeczytać można było bowiem na łamach "Kurka" narzekania na ich brak. To niedobrze dla regionalnej gospodarki, jeżeli brak ludzi ciekawych tych okolic i to w środku sezonu. Najwyraźniej egzotyka Szczytna nie skłania do powtórnych odwiedzin. Ale nie zawsze przecież tak było.

Jak wiemy, różni turyści przybywali w przeszłości do Szczytna. Wśród krajowych zanikają niemalże ci z bogatego niegdyś Śląska, którzy cieszyli się naturą i nie należeli na ogół do wymagających. Pozostali krajowi turyści, a wielu z nich ma rejestracje zaczynające się literką "W", zawsze będą mieli alternatywy nad wielkimi jeziorami bądź zagranicą. Trudno sobie wyobrazić, by znacznej części tych osób zależało akurat na takich jak teraz Dniach i Nocach.

Zmalała równocześnie - i to znacznie - ilość turystów z Niemiec. Z jednej strony jest to nieodwracalny problem migrantów, którzy z powodów zdrowotnych nie przybędą tutaj już nigdy. Młodsze pokolenia nie czują potrzeby systematycznych odwiedzin w stronach praojców, bądź też z przyczyn ekonomicznych nie spędzają tyle czasu na urlopie, jak do niedawna. Z drugiej strony od czasu konfliktu irackiego zmienił się wyraźnie stosunek większości społeczeństwa, w tym przede wszystkim kręgów intelektualnych, do Polski i Polaków. Z młodszego brata powstał konkurent. A plany urlopowe to też sprawa oczekiwanych pozytywnych emocji. Przede wszystkim z tego tytułu trzeba się liczyć z długotrwałym spadkiem turystów z Niemiec.

Niezmiennie choć na liczbowo niskim poziomie przybywać będą jednak w dalszym ciągu goście ze wschodnich Niemiec, dla których Mazury to część nostalgii do minionego okresu.

Jak by na to jednak patrzył: z powodów językowych turystów niemieckich, tak jak i tych z pozostałych krajów zachodnioeuropejskich, przyciągnąć może jedynie folklor i natura, a jeżeli już muzyka to raczej muzyka poważna, folkowa i zapewne jazz. Oferta Dni i Nocy Szczytna nie była dla nich nigdy zbyt rozbudowana.

Warto by jednak zastanowić się nad formami przyciągnięcia do Szczytna turystów ze wschodu i północy. Na Bieg Juranda już tacy przybywają. Miejmy nadzieję, że w wyniku Dni Kresowych wzrosły zainteresowanie i akceptacja turystami z Rosji, Litwy, Białorusi czy Ukrainy.

Pamiętajcie o swoich

W tej sytuacji szczególne znaczenie mają osoby biograficznie związane ze Szczytnem, dla których pobyt w lecie w Szczytnie nie jest jedynie pytaniem o atrakcyjność tego pobytu. Dotyczyłoby to więc przede wszystkim absolwentów miejscowych szkół średnich i zawodowych. Czy stoi coś na przeszkodzie, by obok lub zamiast rocznicowych zjazdów absolwentów, wprowadzić ten zwyczaj, do Dni i Nocy Szczytna. Np. w piątek lub sobotę przed południem, każdy z zespołów szkół otworzył się na swoich byłych uczniów? Tego rodzaju imprezy dają możliwość do spotkania z kadrą, zwiedzenia obiektów, ewentualnie wspólnego posiłku. Udział finansowy uczestników pokryłby niezbędne wydatki. Tę grupę gości (i ich rodziny) najłatwiej trwale ściągnąć latem do Szczytna, może więc warto nad tym pomyśleć.

Gdyby Dni i Noce Szczytna choć po części stały się corocznym przeglądem osiągnięć, to warto by dać szanse muzyczne, artystyczne i teatralne miejscowym twórcom i grupom, również szkolnym, i to w różnych miejscach miasta. Można by dzięki temu zredukować nagłośnienie na placu Juranda, a poprzez to umożliwić w tym miejscu normalne rozmowy. Miarą sukcesu mogłyby być zbiórki do kapelusza. Ale nawet gdyby gaże płacone były przez organizatorów, to trudno uwierzyć, by ich wysokość zmuszała do finansowania poprzez "pijany" budżet.

Na szczęście nie moim zadaniem jest gruntowna przebudowa koncepcji Dni i Nocy Szczytna, która zdaje się być nieunikniona. Mam jednak nadzieję, że ten głos przyczyni się do pobudzenia konstruktywnej dyskusji.

Janusz Małłek

Autor mieszka od 25 lat w Niemczech, w latach 90. prowadził działalność gospodarczą i kulturalną w Szczytnie.

2003.08.06