... „Kurka Mazurskiego” dla czytelnika wiernego, to temat do niekończącej się opowieści o przeżyciach i przygodach towarzyszących tej imprezie.
Mam co wspominać, ponieważ zostałam wytypowana przez Naczelnego – Andrzeja Olszewskiego – do ich przygotowania i prowadzenia. Przydzielono mi odpowiedzialne, ale bardzo fajne zadanie i dlatego też już na wstępie osobom czytającym ten felieton zadam pytanie, na które znajdziecie odpowiedź podczas dalszej, uważnej lektury tekstu. Pytanie brzmi: Ile było Rajdów Kurkowych? Osoba, która jako pierwsza udzieli odpowiedzi i przyśle ją na adres mailowy redakcji - otrzyma w prezencie jedną z historycznych odznak wręczanych ówczesnym uczestnikom. Historia rajdów jest bardzo ciekawa. Pierwszy odbył się 22 września 1996 r. i prowadził „Tatarskim Szlakiem” na Wałpusz. Wiadomo, że aby tam bezpiecznie doprowadzić czytelników musiałam zbadać teren i po swojemu go wytyczyć. Najlepiej po nitce do kłębka i stąd pomysł, by na rekonesans zabrać sznurek. Na pierwszy zwiad zabrałam też jedenastoletniego syna. Najpierw przejechaliśmy rowerami trasę, a potem Mariusz wdrapywał się na siodełko i obwiązywał drzewo. Podczas wędrówki taki sznurek stanowił dla mnie drogowskaz niewidzialny dla innych. Metodę „sznurowania” drzew wykorzystywałam wielokrotnie, a na pytanie skąd wiem jak iść odpowiadałam: „poznaję to po mchu, że ten skręt to właśnie tu”.
Drugi Rajd odbył się 29 czerwca 1997 r. i wiódł „Królewskim Szlakiem” do Ośrodka ZOPO w Kobyłosze. Wyznaczałam go z moją koleżanką Marzenką, a że trasa była dość skomplikowana, na rowerach przemierzyłyśmy ją kilka razy, ale do „sznurowania” drzew musiałam dołożyć farbę, którą postanowiłam na asfalcie wymalować strzałkę. Tamtego dnia miałyśmy dwie przygody. Otóż rozpadał się deszcz i miałyśmy okazję widzieć niesamowite zjawisko. Deszcz padał tu, a nie padał tam. Wyglądało to tak, jakby ktoś oddzielił od siebie dwa światy. Potem znów były czary, namalowałam na asfalcie strzałkę, którą „zebrał” przejeżdżający samochód. Po prostu farba była zbyt świeża i dlatego zniknęła, przyklejając się do opony koła. Drugi Rajd nie należał do łatwych, tego dnia aura zesłała istny żar, nic więc dziwnego, że puchły nogi i ręce. Kto założył nowe buty miał pecha, kto rozdeptane i wygodne – doszedł do celu. Ja też ucierpiałam, spuchły mi dłonie, a obrączka wżynała w palec. Jedna z czytelniczek użyczyła kremu i mnie uratowała, a potem moją przyjaciółką została. Wiadomo, przyjaciela poznaje się w biedzie, a potem na manowce się wiedzie. W dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż pomagała w kolejnych wytyczaniach rajdowych tras.
Kolejne rajdy to: 2 maja 1998 r. - „Pianie na Cichej Polanie” w Wałpuszu; 2 maja 1999 r. „Szlakiem Podkowy” do Sasku Małego; 1 maja 2000 r. znów „Pianie na Cichej Polanie”, czyli wizyta w ulubionym i wielokrotnie odwiedzanym zakątku „Cicha Polana” na Wałpuszu; 1 maja 2001 r. „Szlakiem Leśnych Tajemnic” do Wawroch (w tym rajdzie po raz pierwszy udział wzięły „Kręcioły”); 1 maja 2002 r. „Szkatułowym Szlakiem” na Piece; 1 maja 2003 r. „Dzwoneczkowym Szlakiem” do Jerutek; 1 maja 2004 „Szlakiem Koguciego Ogona do Lipnika; 1 maja 2005 r. „Tropem Leśnej Zwierzyny” do Wykna... Potem była przerwa i z okazji 20-lecia „Kurka Mazurskiego” 1 maja 2010 r. znów wybraliśmy się na „Cichą Polanę” w Wałpuszu. Oj, było tych Rajdów było, a jeśli się je policzyło, to proszę podać cyferkę – nagroda czeka. Rajdy przynosiły dużo radości, ale też wiązały się z fantastycznym zakręceniem i zamieszaniem zarówno uczestników, jak i osób, które nas u siebie gościły. Najczęściej odwiedzaliśmy „Cichą Polanę”, więc najpierw ukłon w stronę Mirki Lipki i Gminy Szczytno, a następnie w stronę niezawodnej i gościnnej Pani Wandy Kwiatkowskiej, kłaniam się Państwu Piórkowskim, Andrzejowi Dańkowskiemu, Eli Kobus, Nadleśnictwu Korpele i Nadleśnictwu Szczytno... Wiadomo, że nie jestem w stanie wszystkich wymienić, ale pamiętam wszystkich zaangażowanie i serdeczność. Dzięki Wam mogliśmy rzucać podkową, biegać w workach, wyciskać ciężarki, chodzić na szczudłach, grać w siatkówkę jajeczną, naśladować pianie koguta, brać udział w mistrzostwach świata w piłce drapakowej... Oczywiście swoją rolę odgrywali też sponsorzy i wszyscy wolontariusze, którzy w tę zabawę z ochotą się włączyli. Naprawdę była to świetna forma spędzenia czasu. Można było pogwarzyć, kiełbaskę usmażyć, bawić się i grać. Jednak najważniejsi w tym przedsięwzięciu byli czytelnicy, którzy brali udział w Rajdach i potem dziękowali za możliwość spaceru przez Babajagowy las do Wykna, czy przez anemonowy las do Sasku, za Pianie na Cichej Polanie... Zawsze przyroda i pogoda sprzyjały wyprawom, a było ich wiele, więc mamy co wspominać przyjaciele. Ja szczególnie, gdyż posiadam „relikwie” z tamtych lat, czyli pamiątkowe plakietki, koszulki, laurki i „Kurki” , a może ktoś z czytelników podzieli się swoimi wspomnieniami...
Grażyna Saj-Klocek