Temat knajpowy jest domeną innego felietonisty „Kurka”. To oczywiste. Niemniej trudno staremu bywalcowi, czyli mnie, od czasu do czasu o temat ten nie zahaczyć. Jak zapewne czytelnicy już zauważyli – zahaczam nieraz.
Dla mnie zresztą ten temat, choć atrakcyjny kulinarnie, stanowi raczej nośnik wspomnień socjologiczno-geograficzno-rozrywkowych oraz zawodowych. Zawodowych dlatego, że sporo knajp, jako architekt, zaprojektowałem. W większości w Warszawie, ale także kilka niezłych lokali za granicami. Bywa, że to zajęcie pozwala na interesujący wgląd w obcy obyczaj i egzotyczne kulinaria, a mam tu na myśli projektowanie restauracji z kuchnią obcych narodów. Trzy takie restauracje zrealizowałem w Warszawie. Chiński „Szanghaj”, żydowską „Menorę” i irlandzki pub-restaurację „Złoty Król”.
Ciekawym tematem był „Szanghaj”. Kultowa peerelowska knajpa urządzona niegdyś przez zespół delegowany z zaprzyjaźnionej Chińskiej Republiki Ludowej. Jeszcze jako student chodziłem tam na makaron sojowy z różnościami. Taka chińska restauracja była w ogóle tylko jedna! Po latach, kiedy wobec napływu całej plejady azjatyckich knajp i knajpek „Szanghaj”, choć ogromny (na dwóch kondygnacjach), wybladł i przestał królować, należało przywrócić mu rangę. Oczywiście projekt mój uwzględniał renowację oryginalnych chińskich pamiątek sprzed lat, ale także przewidywał wykonanie szeregu innych elementów nawiązujących do współczesnych tendencji wyposażenia lokalu gastronomicznego, a przy tym opartych o chińskie tradycje. Stosowne materiały poglądowe dostarczył mi pan Andrzej Wawrzyniak – dyrektor Muzeum Azji i Pacyfiku, prywatnie słynny kolekcjoner posiadający, między innymi, karty menu z tysięcy azjatyckich lokali. Realizacji całości wnętrz podjęła się grupa budowlana z Krynicy. Zawiozłem góralom dokumentację projektową, gdzie wśród innych detali narysowałem drewnianą, dość skomplikowaną bramę wejściową, której kształt ściągnąłem z jakiejś zabytkowej chińskiej budowli, a która wydawała mi się trudnym ciesielskim zadaniem. Niebacznie wyraziłem wątpliwość co do możliwości realizacyjnych miejscowych fachowców. Uśmiał się stary góral „niskopienny” (ci z gór niższych niż Tatry sami tak siebie nazywają) i powiedział: „wjedź pan gondolą na Jaworzynę – tam takie identyczne dziadostwo postawili my jako bramę dla narciarzy.” Wjechałem i … rzeczywiście!
Przy okazji prac przy żydowskiej „Menorze” nauczono mnie, na czym polega prawdziwy śledź po żydowsku, a realizacja irlandzkiego pubu wzbogaciła moją bibliotekę o znakomite katalogi mebli produkowanych dla pubów Guinessa na całym świecie, a które to katalogi sprowadzono dla mnie jako pomoc merytoryczną w projektowaniu.
I to jest ten aspekt poznawczy – socjologiczno-geograficzny.
Swoją drogą podróże kształcą, w tym także wycieczki typu „w Polskę idziemy”, czyli od lokalu do lokalu. Dlatego z wielką radością i nadzieją odwiedzam nowo powstały park nad jeziorem w Szczytnie i spoglądam na miłą memu sercu promenadę. Zaczyna się od „Mazuriany”, która zresztą pięknie się rozbudowuje. Zaraz po prawej mijamy „Krystynę”, aby zakończyć spacer w „Grocie”. Wspaniały szlak, który zapewne latem obrośnie w ogródki kawiarniane, grille i piwiarnie. I tak powinno być. To sympatyczne przyjeziorne założenie przypomina mi berliński park nad jeziorem w dzielnicy Tegel. Choć skala tamtego jest dużo większa, ale zasada pozostaje ta sama.
A skoro jesteśmy w Berlinie nad jeziorem Tegeler, to krótka, zabawna opowiastka o tym, w jaki sposób, przed laty, tam zawędrowałem.
Zajmuję się czasem działalnością estradową. Wczesnym latem roku 1998 otrzymałem propozycję poprowadzenia imprezy w warszawskim hotelu „Dom Chłopa”. Towarzyszyć mi miała znakomita telewizyjna prezenterka Zosia Czernicka. Impreza wypadła bardzo dobrze. Prowadziliśmy konkursy, zapowiadaliśmy artystów i tak dalej. Po skończonej imprezie – afera! Okazało się, że ktoś coś przekręcił z kasą i organizatorzy nie byli w stanie wypłacić honorarium wykonawcom. Jak to powiedzieć takiej gwieździe telewizyjnej jak pani Czernicka? I oto sam dyrektor spółdzielni „Gromada”, do której należy hotel, podszedł do nas, czyli prowadzących imprezę i zaproponował, że w zamian za honorarium oferuje weekend w berlińskim luksusowym hotelu nad jeziorem. Zaproponował dwa kosztowne apartamenty. Oczywiście skorzystaliśmy z propozycji. I tak poznałem dzielnicę Tegel. Przepiękny park nad berlińskim jeziorem. A w spacerach parkową trasą, między licznymi piwogródkami, towarzyszyła mi niezrównana Zosia. Najinteligentniejsza z dziennikarek telewizyjnych. Mówiąca perfekcyjnie w czterech językach. Znająca wszystkich i umiejąca fantastycznie opowiadać. Czegoż to ja się podczas tych trzech dni nie nasłuchałem o znanych ludziach…
Nasz niespodziewany wspólny wyjazd nazwaliśmy „randką w ciemno” i do dziś mile go wspominamy.
Andrzej Symonowicz