Pierwsze dni nowego roku okazały się trudne dla wielu chorych, którzy musieli wykupić niezbędne leki. Wszystko przez zamieszanie wokół ustawy refundacyjnej. Lekarski protest polegający na wystawianiu recept z pieczątką „refundacja do decyzji NFZ” nie ominął również Szczytna.
LEKARZ TO NIE URZĘDNIK
Chorym, którzy po Nowym Roku wybrali się do aptek po przepisane im leki, towarzyszyła duża niepewność. Wielu z nich otrzymało od lekarzy recepty z pieczątkami „refundacja do decyzji NFZ”. Nie wiedzieli więc, czy farmaceuta wyda im niezbędny specyfik oraz czy nie będą musieli pokryć 100% jego ceny. Całe zamieszanie to wynik wprowadzenia ustawy określającej nową listę leków refundowanych. Przeciw sposobowi jej wdrożenia protestują lekarze. Według nich towarzyszący temu pośpiech i brak przepisów wykonawczych spowodowały chaos. Budzącym największy opór zapisem jest ten wprowadzający odpowiedzialność finansową w razie wypisania leku pacjentowi niemającemu ubezpieczenia. Lekarzom nie podoba się to, że musieliby za każdym razem weryfikować czy odwiedzający gabinet jest ubezpieczony.
– Problemem nie jest samo sprawdzanie, czy ktoś ma ubezpieczenie. Cały kłopot w tym, żeby pacjent przyniósł odpowiedni dokument – mówi prezes NZOZ „Eskulap” Sławomir Szymański. Sprawę miały rozwiązać specjalne karty ubezpieczonych, ale jak dotąd ich nie ma. W „Eskulapie”, gdzie lekarze są zrzeszeni w Porozumieniu Zielonogórskim w czwartek (5 stycznia) wciąż trwał „pieczątkowy” protest. Prezes Szymański zapewnia, że spotkał się on ze zrozumieniem pacjentów.
– Ich reakcje są pozytywne. Myślę, że nasi pacjenci rozumieją sytuację – mówi. Inni jego koledzy po fachu podkreślają, że nowe przepisy piętrzą biurokrację, która utrudnia lekarzom pracę.
– My nie jesteśmy urzędnikami czy policjantami, żeby sprawdzać ludzi. Dla nas ważny jest pacjent – twierdzi Ryszard Kasprzak.
OBAWY APTEKARZY
Ustawa nie do końca podoba się także aptekarzom. Właścicielka „Apteki Lwowskiej”, a zarazem przewodnicząca Okręgowego Sądu Aptekarskiego Lucyna Łazowska przyznaje jednak, że wprowadzone właśnie przepisy są w pewnym stopniu spełnieniem oczekiwań środowiska, ponieważ ustanawiają jednakowe ceny detaliczne, marże i odpłatności za leki. Wskazuje też minusy.
– Należy do nich konieczność zawierania przez nas umów z NFZ na wydawanie leków refundowanych. Nasz niepokój budzi także nakładanie kar za zrealizowanie recept wystawionych nieprawidłowo przez lekarzy – mówi Lucyna Łazowska. Teraz aptekarze nie mogą już, jak to było wcześniej, odwoływać się do sądu, a jedynie do dyrektora centrali NFZ. Podobnie jak lekarze, są niezadowoleni z tego, że wykaz leków refundowanych ukazał się dopiero dzień przed sylwestrem. Jak mówi Lucyna Łazowska, aptekarze w sytuacji, gdy trwa protest lekarzy zachowują się różnie – duża część aptek realizuje recepty z pieczątką, dając wiarę zapewnieniom NFZ, że będą one refundowane.
– Mimo to jesteśmy pełni obaw, czy w ciągu pięciu lat wymaganych do przechowywania recept kolejna ekipa urzędnicza podczas kontroli nie stwierdzi, że są one nieważne, choćby dlatego, że zawierają pieczątkę, której nie powinno na nich być.
Zapewnia, że w jej aptece każdy pacjent, który przyjdzie z „opieczętowaną” receptą, otrzyma lek z refundacją. Warunek jest jeden – okazanie dokumentu potwierdzającego ubezpieczenie.
– Jeśli go nie ma, wtedy wystarczy oświadczenie – mówi Lucyna Łazowska. Z kolei kierownik „Przyjaznej Apteki” Grzegorz Rusinowski ostrożnie podchodzi do tego sposobu.
– My tak naprawdę nie jesteśmy uprawnieni od brania oświadczeń od pacjentów – mówi. Dodaje, że w związku z wprowadzeniem ustawy zdarzają się sytuacje trudne zarówno dla chorych, jak i farmaceutów.
– Kilka dni temu po prostu wypożyczyliśmy choremu lek, bo lekarz nie wypełnił do końca recepty – opowiada kierownik. Zapewnia jednak, że nikogo jeszcze nie odesłał ze swojej apteki z kwitkiem, choć takie sytuacje w innych miastach się zdarzały.
Ewa Kułakowska