Reklama

Nie wiem jak moi Czytelnicy, ale ja nie znoszę telewizyjnych reklam. Psują mi oglądanie programu, rozpraszają, a i tak niewiele z nich zapamiętuję. W dodatku tylko nieliczne zaskakują pomysłowym opracowaniem. Większość to prymitywna tandeta.

A przecież był czas, kiedy reklama ocierała się o prawdziwą sztukę.

Wspomnijmy kilka znanych, polskich, przedwojennych hasełek reklamowych. Słynne „cukier krzepi” wymyślił sam Melchior Wańkowicz. Za to, że później dopowiadano „cukier krzepi - wódka lepiej” mistrz Wańkowicz już nie odpowiada. Podobnie wykpiono zachętę „jedzcie dorsze”. Kiedy Polska otrzymała dostęp do morza, a co za tym idzie dostęp do łowisk ryb morskich, należało namówić rodaków do ich spożycia. Tymczasem krnąbrny naród, mając nieograniczony dostęp do ryb słodkowodnych, które uważał za smaczniejsze i zdrowsze, rozbudował złośliwie reklamowe hasełko, głosząc „jedzcie dorsze - gówno gorsze”. Wszelako jedna przedwojenna reklama przetrwała w formie nie zmienionej i do dzisiaj imponuje pomysłem. Jest to hasło: „prędzej serce ci pęknie!”, a dotyczy prezerwatyw „olla-gum”.

Tyle o literackich pomysłach na hasła. Natomiast mówiąc o sztuce w działalności reklamowej nie sposób pominąć zjawiska plakatu. Pierwsze reklamowe prace do druku tworzyli uznani artyści, jak choćby urodzony w roku 1860 słynny secesyjny czeski grafik i malarz Alfons Mucha, czy wielki malarz francuski Henri de Toulouse Lautrec. W porewolucyjnej Rosji powstały niezwykle nowoczesne w swojej graficznej formie plakaty, a pośród ich twórców warto wymienić Włodzimierza Majakowskiego - poetę, który z wykształcenia był artystą malarzem. Na swoich plakatach umieszczał Majakowski hasła starannie rymowane.

W powojennej Polsce ten rodzaj sztuki graficznej rozwinął się niebywale, a Polacy zdobywali nagrody na największych międzynarodowych festiwalach plakatu. Tacy twórcy jak Henryk Tomaszewski, Jan Lenica, Jan Młodożeniec, czy Franciszek Starowieyski zapewnili sobie trwałe miejsce w europejskiej historii sztuki.

Dzisiaj typowy miejski plakat zastąpiono gigantycznymi billboardami. Ich zadaniem jest „walenie po oczach”. Bardzo rzadko mają cokolwiek wspólnego ze sztuką grafiki.

Współcześnie najważniejszą formą reklamy jest, oczywiście, telewizyjny, reklamowy filmik. Coś czego raczej nie znoszę, choć i ja mam też w owej produkcji jakiś niewielki, osobisty udział.

Autorstwo takich filmów nie jest podawane do publicznej wiadomości, ale powszechnie wiadomo, że reżyserują je zawodowi reżyserzy, często uznane sławy. Miałem przyjemność i zaszczyt przygotowywać scenografię do dwóch takich filmów. Oba reklamowały jedną z polskich central handlu zagranicznego, a ich autorem był reżyser doskonale znany z filmów o panu Kleksie - Krzysztof Gradowski. Praca z tej klasy zawodowcem to ciekawe doświadczenie. Film reklamowy powstaje w atmosferze nie mniejszej powagi niż artystyczny film fabularny, a przy dobrym pomyśle prowokuje ekipę do szczególnej staranności.

Kiedy kilkanaście lat temu prowadziłem w Warszawie agencję reklamową ”de GOR”, naszym stałym klientem była jugosłowiańska wówczas firma „Gorenje”. Po serii jednorazowych akcji reklamowych, zlecono nam nakręcenie króciutkiego filmu telewizyjnego reklamującego pralkę wyrobu owej firmy. Wówczas podjąłem się opracowania scenariusza półminutowego filmu. Był to okres, w którym najczęściej reklamowano proszki do prania różnych firm i o rozmaitych nazwach, porównując je do mitycznego „zwykłego proszku”. Wymyśliliśmy zatem następującą scenkę. Wzdłuż ściany bardzo długiego korytarza ciągnie się lada zastawiona setkami kolorowych pudełek z luksusowymi proszkami do prania. Z impetem wkracza znana aktorka (tu widzieliśmy Hankę Bielicką) i idąc w głąb pomieszczenia z pogardą zrzuca na podłogę owe pudła. Na końcu korytarza stoi pralka „Gorenje”. Gdy aktorka dochodzi do niej i widać już co to za przedmiot, wskazuje na ów sprzęt palcem i mówi: „Ta pralka znakomicie pierze NAWET przy użyciu ZWYKŁEGO PROSZKU”.

I już. Koniec

Niestety - pomysłu nie udało się zrealizować. Wybuchła wojna na Bałkanach i Gorenje wycofało się ze swoich zleceń.

Andrzej Symonowicz