Utworzony wokół jeziora Dużego Domowego pasaż pieszo-rowerowy spełnia marzenia mieszkańców Szczytna na bezpłatną, zdrową i ogólnie dostępną rekreację. Oblegany każdego dnia przez rowerzystów, piechurów, a nawet rolkarzy ukazuje jak wielkie jest zapotrzebowanie na aktywność. O tym, jak miło i przyjemnie jest nad jeziorem wiedzą wszyscy korzystający z ruchu na świeżym powietrzu. Wiedzą spacerujący tam wtuleni w siebie zakochani przywołując u takich jak ja starszych pań obrazy z przeszłości.
Wspominamy wówczas, jak wiele, wiele lat temu, gdy i my byłyśmy piękne, młode to miałyśmy powodzenie u chłopaków, wyprawiałyśmy się z nimi na długie spacery. Najpierw było "szlifowanie" chodników, czyli przemarsz głównymi ulicami miasta. Potem takie romantyczne wyprawy nad jezioro, a dokładnie na jego lewą stronę. Zapuszczaliśmy się daleko, daleko brzegiem Dużego Domowego aż prawie pod Korpele.
Początkowo wiodła nas wygodna, szeroka przyjeziorna droga, którą dochodziliśmy aż do alei brzóz. Drzewa witały bielą i wielkim dostojeństwem, szumiały zielenią listowia, były niczym najpiękniejsze panny młode. Tam często zatrzymywaliśmy się i oparci o pinie drzew podziwialiśmy zachody słońca. Wówczas bywało, że niespokojne usta chłopaka kradły pocałunki. A bardziej odważni przyciskali do pnia i obejmowali ramionami. Oj zdarzało się, że niespokojne ręce niby dotykając brzozowej kory gniotły niechcący, mimochodem i te małe, stulone pod bluzeczką, pączki. Były to takie niewinne pieszczoty. Dotyk rąk, niezdarny pocałunek... Wtedy liczyła się ta wspaniała chwila samotności z dala od ludzi, od ich ciekawskich spojrzeń. Nie wiedziałyśmy wówczas co to są zmysły, nie wiedziałyśmy, że można być ze sobą bliżej niż poprzez dotyk ubranych ciał, poprzez niewinną pieszczotę wędrującej po bluzce ręki. Brzozy były świadkami wielu takich młodzieńczych wypadów, a ich pnie niejednej dzieweczce dawały oparcie, gdy spragnieni młodzieńcy całowali usta, prostowali fałdy sweterków... Oj, wspomnień czar...
Dalej ścieżka przekształcała się w wąską niczym niteczka ścieżynkę i urywała w mokradłach. Żałując, że nie można otoczyć jeziora zawracaliśmy. Wracaliśmy przedzierając się pośród krzaczorów, śmiejąc się i piszcząc chłostani giętkimi witkami, szybko przywróceni do porządku, do rzeczywistości.
Czy ktoś z nas, czterdzieści lat temu, marzył o takim darze jakim obecnie jest ścieżka rekreacyjna? Zmiany są kolosalne, a my z dumą możemy korzystać z urokliwie zagospodarowywanego zakątka i zaprezentować go innym. Trasa liczy ponad 5 km i ukazuje przez lata niedostępne, a jakże obecnie przyjazne zakamarki. Od świtania aż po zmrok nie ustaje panujący tam ruch. Okazuje się, że pomysł trafiony, a wszyscy jesteśmy usportowieni i możemy biegać, uprawiać nord woking, jeździć na rolkach, rowerach... Tyle wspaniałych możliwości, tyle radości i jak mało potrzeba do szczęścia i dumy z miasta, które pięknieje i rozwija się.
Na rekreacyjnej trasie gwarno było podczas świąt wielkanocnych i tuż po ich zakończeniu, bowiem piękna pogoda sprzyjała aktywności, a wiosna i widok zakochanych par sprzyja wspomnieniom... Tylko te brzozy takie... dojrzałe, cóż nie tylko mi przybyło lat.
Grażyna Saj-Klocek