Dni i Noce Szczytna minęły tak szybko, że ani się człowiek obejrzał, a już jest po. Jedyny ślad, jaki po nich pozostał i to dość trwały, to tłuste plamy po oleju na chodnikach oraz jezdni ul. Odrodzenia, które pozostawiły tam liczne stoiska garmażeryjne oferujące potrawy z grilla. W te minione święta główny miejski trakt przekształcił się bowiem w jeden wielki deptak. Trzeba jednak odnotować, że podobnie wielu ludzi przechadzało się nowym nadjeziornym pasażem i ścieżką nad plażą, choć nie było tam żadnych straganów z pamiątkami, ani też stoisk garmażeryjnych, oprócz kramu piwnego ustawionego przy MOS-ie, tuż przy wejściu na boiska orlika (!). Tak w ogóle, to publika z roku na rok staje się dojrzalsza i bardziej wybredna. Idiotyczne automaty mierzące siłę kopniaków, czy ciosów zadawanych pięścią, w minionych latach mocno oblegane, w tym roku nie wzbudzały praktycznie żadnego zainteresowania. Tak młodzi, jaki i starsi omijali te kolorowe ustrojstwa szerokim łukiem - fot. 1. Jako takim zainteresowaniem i to nie tylko wśród dzieci cieszyły się natomiast plastikowe żabki oferowane na jednym ze stoisk. Ruszając tylnymi odnóżami pływały w ustawionym obok małym baseniku otoczone chmarą milusińskich. Przy innym z kolei straganie zauważyliśmy górala, który przybył do Szczytna, jako rzekł - aż spod samiutkich Tater. Sprzedawał on wędzone i smażone oscypki własnego wyrobu, a trzeba wiedzieć, że wytwarzanie ich nie jest łatwe.
- Łoscypki robić to sakracholska śtuka - chwalił się ów człowiek z gór, a znaczy to mniej więcej tyle, że wyrób oscypków nie należy do łatwych. Obok oferowano bogaty wybór hełmów i koszulek ze śmiesznymi napisami oraz rożnokolorowe peruki itp. - fot. 2.
Jednak żaden z prezentowanych towarów nie rzucał się specjalnie w oczy, ani też nie był w stanie wzbudzić jakiegoś szczególnego zainteresowania. Ogólnie stragany oferowały dość pospolite jarmarczne wyroby w drobnomieszczańskim, żeby nie powiedzieć wsiowym guście. Jakieś paskudne kapelusze, okropne maski-maszkarony, w tym przypominające oblicza prezydenta USA i Bin Ladena. Było też sporo militarnych zabawek chińskich dla chłopców - topornie wykonane z lichego plastiku rozmaitego kalibru karabiny. Co ciekawe, a co potwierdza naszą tezę o dojrzalszej widowni - arcygłośne trąby w stylu wuwuzele, sprzedawane pokątnie spod lady, tym razem nie znajdowały chętnych na ich kupno. A pamiętamy przecież z lat ubiegłych, gdy oferowano je legalnie - jakiż czyniły one hałas, a co gorsza, dzieciaki dmuchały w nie jeszcze i po zakończonych świętach, nie dając spokoju mieszkańcom miasta czy przyjezdnym.
PARADA
W święcie grodu udział mieszkańców miasta (i przyjezdnych) ogranicza się w zasadzie do biernego, a nie aktywnego uczestnictwa. Jednym z wyjątków jest miniparada poprzedzająca orszak Juranda. W tym roku uczestniczyli w niej członkowie Stowarzyszenia „Przyjazne Spychowo” ubrani w średniowieczne, barwne stroje, nawet ze swoim własnym Jurandem (odnotowano zatem ewenement - przybycie do Szczytna aż dwóch tych zacnych rycerzy), poza tym teatr ognia z Jedwabna, miejscowa drużyna łucznicza i to w zasadzie wszystko, no oprócz tajemniczego mnicha - fot. 3. Tymczasem chciałoby się widzieć wielki tłum maszerujący przed Jurandem w paradnych, barwnych strojach, bo byłaby to wielka atrakcja i ciekawe widowisko. Niechby władze miasta na miesiąc przed DiN Szczytna, albo jeszcze wcześniej ogłosiły specjalny konkurs na najbardziej oryginalny strój, a jakiś hojny sponsor ufundował nagrodę, dla której warto byłoby pokusić się o uczestnictwo. Wówczas, jak sądzimy, zmobilizowałoby to niejednego obywatela i obywatelkę do zaprojektowania oraz szycia kreacji i przez to aktywnego udziału w święcie. A gdyby stroje okazały się oryginalne i piękne, zapewne zaraz wytropiłyby to media i niejedna stacja telewizjyjna zjechałaby do Szczytna, rozsławiając (i to bezpłatnie) nasz gród.
KOMUNIKACYJNE NONSENSY
Mamy pełnię lata, a więc i pełnię sezonu turystycznego, choć aura ostatnio płata figle. Po wielkich upałach przyszły chłodniejsze dni i w dodatku pada. Jednak nawet tak marna pogoda nie jest w stanie wygonić precz letników, których wciąż wielu wypoczywa nad mazurskimi jeziorami. Turyści, buszując na łonie przyrody, od czasu do czasu wracają do cywilizacji, czyli zjawiają się w Szczytnie. Głównie po to, by wziąć udział np. w Dniach i Nocach Szczytna albo już wkrótce w Święcie Kartoflaka, a przy okazji porobić niezbędne zakupy. Poruszając się zaś po mieście swoimi samochodami, dziwią się, że główne miejskie ulice są takie wąskie, na ogół jednopasmowe, a niektóre rozwiązania komunikacyjne tak nonsensowne, że nie mogą uwierzyć własnym oczom. Cały zestaw takich obserwacji turystów, wzbogacony własnymi uwagami, nadesłał nam nasz stały Czytelnik, pan Adam. Jest tego tyle, że mogłoby wypełnić wszystkie szpalty „Kurka”, dlatego skupimy się jedynie nad tymi komunikacyjnymi nonsensami, które wydały się nam najbardziej niezrozumiałymi, a jednocześnie najdokuczliwszymi dla zmotoryzowanych.
Przykład 1
Kiedy jedzie się pod górkę ul. Poznańską, na skrzyżowaniu z ul. Tetmajera - Solidarności można tylko gnać prosto albo skręcić w lewo, a nie wolno w prawo, co jest przecież o wiele bezpieczniejszym manewrem niż skręt w lewo.
Taką durną organizację ruchu wymusza ustawiony tam znak widoczny na fot. 4. Wychodzi zatem na to, że aby dojechać z ul. Poznańskiej do nowo wybudowanych szeregowców na Solidarności, najpierw trzeba pojechać aż do Leman i tam zawrócić, bo z tego kierunku nie ma żadnych ograniczeń skrętów na opisywanym skrzyżowaniu(!). Na skrzyżowaniu z ul. Drzymały – Bohaterów Września sytuacja się powtarza. No i nie trzeba chyba dodawać, że znaki te są generalnie lekceważone przez kierowców, w tym wielkich ciężarówek, co pokazuje czerwona strzałka.
Przykład 2
W ulicę Wyspiańskiego, przy której usytuowany jest spory market i szereg innych sklepów, można co prawda wjechać z ul. 1 Maja, ale wyjechać z niej tą samą trasą już nie. Zabrania nam tego czerwony znak z grupy zakazu - fot. 5.
O ile wcześniej opisywane nonsensy wzbudzają w zasadzie tylko wściekłość u kierowców, bo zmuszają do bezsensownego krążenia ciasnymi ulicami, to zakaz zabraniający wyjazdu z ul. Wyspiańskiego niesie za sobą zgoła nieoczekiwane konsekwencje - niszczenie miejskiej infrastruktury, choć nie tutaj, a kawałek dalej, na ul. Żeromskiego. Wielkie tiry, które dostarczają towar do marketu, nie mogą zawrócić w ul. 1 Maja, więc jadą nadjeziornym traktem obok hurtowni obuwia i potem u jego wylotu z powodu zbyt ciasnego łuku najeżdżają na trawniki i krawężniki. Obecnie te całkiem niedawno wybudowane elementy wyglądają tak - fot. 6. Jeszcze kilka albo kilkanaście dostaw towaru do marketu, a część tej nowej inwestycji szlag trafi!
Miejscy urzędnicy tłumaczą „Kurkowi”, że wzmiankowany market powstał w dość specyficzny sposób - poprzedni właściciele lokalu dogadali się z siecią handlową poza plecami UM, no i dlatego nowa inwestycja drogowa pod siedzibą PZU nie przewidywała ruchu wielkich tirów. Cóż - dodajmy od siebie - kiedy przebudowywano nadjeziorny trakt, market już od dawna działał, więc to i owo w projekcie albo nawet w czasie trwania prac można było zmienić.