Już w najbliższy czwartek w Jedwabnie odbędą się Dożynki Powiatowe. To wyjątkowe wydarzenie, które jest z jednej strony okazją do podziękowania za tegoroczne plony, a z drugiej – docenieniem pracy rolników. W powiecie szczycieńskim nie brak gospodarzy z pasją, zaangażowaniem, przywiązanych do ziemi. Tacy są właśnie starostowie tegorocznych dożynek – Katarzyna Bajurko z Nowego Borowego i Marek Zyśk z Burdąga.
ROLNICZKĄ ZOSTAŁA Z MIŁOŚCI
Nie planowała, że zostanie rolniczką. O jej wyborze życiowej drogi zdecydowała … miłość do męża, który pracy w gospodarstwie nie zamieniłby na żadną inną.
TU KAŻDA KROWA MA SWOJE IMIĘ
Starościna tegorocznych dożynek pochodzi z Pidunia. - Moi rodzice zawsze coś tam chowali, a to kury, a to jedną krówkę. Mnie przez długi czas do rolnictwa jednak nie ciągnęło – wspomina Katarzyna Bajurko. Wszystko zmieniło się, kiedy poznała swojego przyszłego męża, Łukasza z Nowego Borowego. Jego rodzina od kilku pokoleń prowadzi w tej niewielkiej wsi gospodarstwo. Rolnikami byli jego dziadkowie i rodzice. - Miłość do męża zrobiła swoje i tym sposobem ja też się wciągnęłam – śmieje się pani Katarzyna, dodając, że pan Łukasz nie wyobraża sobie innej pracy, choć jest człowiekiem wielu talentów. - Zna się na mechanice, pracy w lesie, stolarstwie. Znalazłby pracę wszędzie – nie kryje podziwu dla swojej drugiej połowy starościna tegorocznych dożynek. Państwo Bajurko mają dwoje dzieci – 14-letnią córkę Dominikę i 12-letniego syna Mateusza. Gospodarzą na własnych 9 hektarach. Ich gospodarstwo specjalizuje się w produkcji mleka, które trafia do OSM Giżycko. Stado liczy maksymalnie do 60 krów. Rocznie dają one ponad 200 tys. litrów mleka. Pani Katarzyna ze swoimi krowami jest mocno zżyta, co zresztą widać, kiedy pasące się na łące zwierzęta ufnie do niej podchodzą. - Każda ma swoje imię – mówi gospodyni. Najstarsza liczy obecnie dziewięć lat, a rekordzistka przeżyła aż czternaście.
NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ
Małżonkowie gruntownie zmodernizowali przejęte po rodzicach pana Łukasza gospodarstwo, inwestując zaoszczędzone środki oraz posiłkując się dofinansowaniem z programu „Młody rolnik”. Dzięki temu, co z dumą podkreśla pani Katarzyna, nie musieli zaciągać kredytów. Wybudowali w pełni zautomatyzowaną dojarnię, która pozwala na zaoszczędzenie im czasu i wysiłku przy dojeniu krów. Pani Katarzyna brała udział w niedawnych protestach rolniczych w Jedwabnie i Olsztynie przeciw Zielonemu Ładowi i niekontrolowanemu napływowi płodów rolnych z Ukrainy. Przyznaje, że sytuacja w rolnictwie nie napawa optymizmem. - Tak naprawdę żyjemy z dnia na dzień. Trudno jest nam myśleć o dalszych inwestycjach, bo nie wiemy, co będzie – dzieli się swoimi rozterkami.
CUKIERNICZE DZIEŁA SZTUKI
Pasją pani Katarzyny jest gotowanie, a szczególnie pieczenie fantazyjnych tortów. Przygotowuje je np. na urodziny członków rodziny oraz znajomych. Zdradza, że jedno takie dzieło sztuki cukierniczej potrafi ważyć nawet 5 kg, a jego wykonanie zajmuje kilka dni. - Trochę się tym bawię – śmieje się starościna dożynek, pokazując nam zdjęcia swoich przepięknie udekorowanych tortów.
Prowadzenie gospodarstwa nie oznacza wcale, że nie znajduje dla siebie wolnego czasu. - Ostatnio byliśmy na kajakach, jeździmy też z mężem motorem. Niedawno odwiedziliśmy ZOO w Płocku, a niebawem wybieramy się ze znajomymi i rodziną na kabarety do Ostródy – zdradza pani Katarzyna.
(ew)
NIE BOI SIĘ RYZYKA
Rolnikiem chciał być od dziecka, odkąd pomagał w prowadzeniu gospodarstwa rodzicom. Kiedy dziewięć lat temu je od nich przejął, zdecydował, że zmieni jego profil z produkcji mleka na hodowlę bydła opasowego.
POSŁUCHAŁ INSTYNKTU
Marek Zyśk rolnictwem interesował się od małego. Jako dziecko pomagał rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa, później także edukował się w tej dziedzinie. Ukończył rolnictwo i ochronę środowiska na Uniwersytecie Warmińsko – Mazurskim w Olsztynie. Jego żona Dorota jest powiatowym lekarzem weterynarii. Mają dwoje dzieci – 8-letniego syna Macieja i 2,5 – roczną córeczkę Amelię.
W 2015 r. pan Marek przejął gospodarstwo po rodzicach. Specjalizowało się ono w produkcji mleka. Młody rolnik początkowo zamierzał kontynuować ten profil i planował związane z nim duże inwestycje. - Mieliśmy już pozwolenie na budowę dużej obory. Koszty były olbrzymie, w granicach 2 mln zł – wspomina. Wtedy jednak ceny mleka znacząco spadły, przyszły też kary za przekroczenie limitów produkcji. - To nas mocno zdołowało – przyznaje gospodarz. Tymczasem miał już umówioną ekipę budowlaną mającą stawiać oborę oraz kredyt do podpisania. - Tydzień przed rozpoczęciem prac instynkt podpowiedział mi, żeby w to nie iść – opowiada. Zdecydował, że zrezygnuje z produkcji mleka i zajmie się hodowlą bydła opasowego.
TRZEBA PODCHODZIĆ SPOSOBEM
Obecnie, wraz z dzierżawami, pan Marek gospodarzy na ok. 70 hektarach ziemi. W 2016 r., w błyskawicznym tempie, wybudował oborę oraz dom. Dziś ma 55 sztuk bydła rasy limusine. Są to krowy mamki plus cielęta, które po osiągnięciu wagi 300 kg jadą na opas do innego gospodarstwa. Gospodarz zaznacza, że zwierzęta te, w odróżnieniu od typowych mlecznych krów, są bardzo groźne. - To jest trochę dzikie bydło, do którego nie można tak po prostu podejść i pogłaskać. Te krowy potrafią kopnąć i nie tylko. Trzeba do nich podchodzić sposobem – mówi rolnik.
KRYZYS, KORPORACJE I PSEUDOEKOLODZY
Jego zdaniem bycie dziś rolnikiem to ciężki kawałek chleba. - Ten rok i poprzedni są kryzysowe nie tylko u nas, ale i na całym świecie – zauważa. Według niego złożyło się na to wiele czynników, w tym pandemia koronawirusa oraz wojna w Ukrainie. Popiera rolnicze protesty, ale sam nie mógł brać w nich udziału. Zagrożenie dla rolników widzi w dużych korporacjach, które w coraz większym stopniu opanowują runek i narzucają swoje ceny. Pana Marka irytują też pseudoekolodzy, którzy, nie mając wiedzy na temat zwierząt czy pracy na roli, swoimi działaniami wyrządzają więcej szkody niż pożytku. - Zdarzało się, że takie osoby wypuszczały bydło z obór. Mnie się to nie przytrafiło, ale mam gdzieś z tyłu głowy, że do takiego incydentu może dojść – mówi starosta tegorocznych dożynek.
WSZYSTKO MUSI BYĆ PO MOJEMU
W swoim gospodarstwie wszystko robi sam. - Taki mam charakter, że wszystko musi być po mojemu – śmieje się. W pracy na roli najbardziej ceni sobie bezpośredni kontakt z przyrodą. Czasu na odpoczynek czy urlop nie ma zbyt wiele. - Kiedy czasem uda się nam gdzieś wyjechać, to zaraz mam telefon, że coś się dzieje – mówi. Dodaje, że praca rolnika jest właściwie nienormowana. - Nieraz, wiedząc, że następnego dnia będzie padało, zjeżdżam z pola o 2.00 w nocy – opowiada.
W wolnych chwilach lubi pływać – latem w jeziorze, zimą na basenie.
(ew)