Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja otworzyły bez ograniczeń swoje rynki pracy dla obywateli nowych państw członkowskich UE. Dużym zainteresowaniem cieszy się Anglia. Także mieszkańcy Szczytna i powiatu szukają szczęścia nad Tamizą.

Ryzykowne anglosaksy

Według pracowników szczycieńskich biur podróży, szczyt wyjazdów do Londynu przypadł na przełom czerwca i lipca. Bilety należało wtedy rezerwować nawet na trzy tygodnie przed planowaną wyprawą. Niektórzy olsztyńscy przewoźnicy uruchomili dodatkowe połączenia autobusowe. Ceny biletów przed sezonem turystycznym wahały się od 580 do 599 złotych w dwie strony. W sezonie za bilet do Londynu trzeba zapłacić od 449 do 490 złotych. Młodzież do 26 roku życia może liczyć na dziesięcioprocentową zniżkę.

Studenci na farmach

Do pracy w Anglii chętnie wyjeżdżają studenci. Zwykle znajdują zatrudnienie w gastronomii, hotelarstwie i przy zbiorach. Takie wyprawy traktują jako okazję do zarobku i do doskonalenia znajomości języka. Beata, dwudziestoczterolatka ze Szczytna, była na Wyspach Brytyjskich przed rokiem. Wyjazd zorganizowało studenckie stowarzyszenie z Bydgoszczy, które ogłosiło nabór do wakacyjnych prac na farmach. Zgłoszenie wysłała przez internet, a na odpowiedź czekała pół roku. Beata przepracowała cztery miesiące. W Szkocji zbierała truskawki, a w Anglii fasolę. W wyjazd zainwestowała sporo, a oprócz tego zabrała ze sobą 100 funtów. Przyznaje jednak, że wszystko zwróciło się już po ok. dwóch tygodniach.

Praca przy zbiorach nie należy do lekkich. Czasami trzeba było spędzić wśród rzędów truskawek i fasoli 12-13 godzin. Zakwaterowanie kosztowało Beatę 20 funtów tygodniowo. Sumę tę potrącano z wypłaty. Przez cztery miesiące Beata zarobiła 15 tys. złotych, choć jak sama mówi, byli i tacy, którzy przywieźli ze sobą i 20 tysięcy.

Od chwili naszego wejścia do UE angielscy farmerzy wolą jednak zatrudniać młodzież spoza Unii, by uniknąć w ten sposób płacenia podatków i załatwiania dodatkowych formalności.

Nie jechać w ciemno

Po 1 maja wiele osób wyjechało "w ciemno", bez większej sumy pieniędzy i bez pewności znalezienia pracy w Londynie. Na szybkie zatrudnienie nie ma jednak co liczyć. W niektórych sklepach i lokalach gastronomicznych w stolicy Anglii pojawiły się kartki, napisane po polsku, informujące, że pracy brak. Wielu zawiedzionych musiało wracać do kraju lub szukać pomocy w polskiej ambasadzie.

Poszukiwanie pracy za granicą najlepiej zacząć w Polsce. Anna Klobuszeńska, asystentka EURES (europejskie pośrednictwo pracy) z Powiatowego Urzędu Pracy w Szczytnie informuje, że najwięcej ofert z Wielkiej Brytanii dotyczy pielęgniarek, opiekunów osób starszych, rzeźników i pracowników budowlanych. Od kandydatów na te stanowiska wymaga się m.in. dwuletniego doświadczenia w zawodzie i znajomości języka angielskiego na poziomie co najmniej komunikatywnym. Zdaniem Anny Klobuszeńskiej, ten ostatni warunek decyduje o tym, że mieszkańcy Szczytna i okolic nie decydują się na wyjazd do Anglii. W lipcu z możliwości legalnej pracy za granicą skorzystało zaledwie siedem osób z naszego powiatu. Wyjechały do Niemiec do prac sezonowych.

Warto pamiętać, że firmy przysyłające oferty do urzędów pracy muszą mieć certyfikat Ministerstwa Pracy i Gospodarki. Agencje organizujące wyjazdy nie mogą pobierać od nas żadnych opłat.

Polskie piekiełko w Londynie

O tym, jak trudno przetrwać obcokrajowcowi w Londynie, przekonuje historia Henryka Borkowskiego ze Świętajna. Pan Henryk pojechał do Anglii pod koniec kwietnia tego roku. W jednej z gazet znalazł ogłoszenie o pracy w szklarniach, fabrykach i na farmach. Wszystkie formalności udało mu się załatwić w Polsce bez większych przeszkód. Oferta pracy wyglądała na wiarygodną, pośrednicy nie żądali wstępnych opłat. Pan Borkowski wraz z dwoma znajomymi dodarł na Victoria Station, największe obok stacji metra Hammersmith, skupisko Polaków poszukujących zatrudnienia w Londynie. Miał tam czekać na przyjazd swojego pracodawcy. Na szczęście przypadkowo spotkany rodak uprzedził pana Henryka, że pod numerem telefonu z ogłoszenia kryje się zorganizowana grupa przestępcza, trudniąca się okradaniem przybyszów z Polski. Jej członkowie, Polacy, wywożą naiwnych rodaków do Slough pod Londynem i ograbiają z pieniędzy. Angielska policja jest bezsilna i nie podejmuje prób rozbicia takich gangów.

Pan Henryk musiał rozpocząć poszukiwanie pracy od początku. Za pierwszy nocleg w tanim hotelu zapłacił 10 funtów. Jego dwaj towarzysze postanowili wracać do Polski. Życie w Londynie jest bardzo drogie. Wynajęcie mieszkania kosztuje tam ok. 50 funtów tygodniowo. Oprócz tego dochodzą wydatki na komunikację miejską (ok. 20-25 funtów tygodniowo) i jedzenie.

Pan Borkowski po dwóch tygodniach poszukiwań znalazł zatrudnienie u Polaka na budowach. Zarobki nie były wysokie - ok. 3-4,5 funta na godzinę. Według pana Henryka, prawdziwą zmorą są w Anglii nieuczciwi pośrednicy, Polacy, którzy wykorzystują nieznajomość angielskiego wśród rodaków. Zdarza się, że pracodawca angielski płaci robotnikowi 100 funtów, ten zaś otrzymuje tylko 40, bo resztę zabiera pośrednik.

Pan Henryk z goryczą wspomina układy panujące między rodakami w Londynie. - Polak Polakowi nie pomoże - mówi. Według niego, wszystkie inne nacje wspierają się i służą sobie pomocą, natomiast Polacy odnoszą się do siebie z niechęcią.

- Londyn jest dla twardych ludzi - powtarza pan Borkowski. Każdy, kto się tam wybiera musi pamiętać o tym, że nie znajdzie pracy od razu. Czasami trzeba czekać na nią tygodniami.

Pan Henryk zamierza jednak ponownie wyruszyć do Anglii. Tym razem czeka na ofertę z PUP w Szczytnie. Chciałby znaleźć zatrudnienie u Anglika, bo ci, jak sam mówi, są najuczciwsi i zawsze zapłacą tyle, ile obiecują w umowie.

Ewa Kułakowska

2004.08.04