...czyli wspomnienie o tym jak 10 lat temu trafiłam do KRAINY SZCZĘŚLIWOŚCI.
Dolegliwości związane z bolącym kręgosłupem z wiekiem nasiliły się i gdy stuknęła mi pięćdziesiątka, pani doktor zaleciła działania naprawcze – wyjazd do sanatorium. Jednak od złożenia wniosku do realizacji, droga daleka jak... ze Szczytna do Iwonicza Zdroju; i długa... dwa lata. Czas jak z bicza strzelił i wreszcie odebrałam skierowanie i aż wstyd się przyznać, nie wiedziałam gdzie leży Iwonicz Zdrój. Zajrzałam więc do internetu, rozłożyłam mapę i dowiedziałam się, że Iwonicz Zdrój położony jest w południowo-wschodniej części Polski w województwie podkarpackim, że jest oddalony o 80 km od Rzeszowa. Wyczytałam, że geograficznie leży w Beskidzie Niskim, w dolinie Iwonickiego Potoku na wysokości 380-450 m n.p.m. i jest malowniczo wkomponowany we wzniesienia porośnięte zielonymi lasami jodłowo-bukowymi. Zaintrygowana pogłębiałam wiedzę na temat miejscowości posiadającej bogate złoża wód leczniczych oraz klimat o potwierdzonych właściwościach leczniczych. Kolejna informacja o zabytkowym charakterze uzdrowiska i pięknej architekturze budynków sanatoryjnych oraz dziewiczym krajobrazie i tym, że kuracjuszom dostarcza się niezapomnianych wrażeń zwyciężyła:
„O!!!” - pomyślałam i zakrzyknęłam: „Zamienię na trzy tygodnie Mazury na Góry”. Zaciekawiona uzdrowiskiem zaczęłam „podróżować” długopisem po mapie. „Daleko. Muszę przejechać przez całą Polskę” Ta odległość po prostu mnie przeraziła. Ponownie zajrzałam do skierowania, by wyczytać, że mam przydział do Sanatorium „Górnik” w terminie od 2 do 23 września 2012 r., a więc czeka mnie piękna, polska, złota jesień w górach. Znów, posiłkując się internetem, zdobyłam informacje o moim sanatorium. Dowiedziałam się, że Sanatorium „Górnik” od 1971 roku wpisuje swą działalność leczniczą w historię Iwonicza Zdroju, że ośrodek czynny jest przez cały rok, że stanowi idealne miejsce dla osób ceniących sobie kontakt z nieskażoną przyrodą, czystym powietrzem i wspaniałym mikroklimatem.
„O!!!” - zawołałam. - „To coś dla mnie, bo leczą tam dolegliwości związane z chorobą zwyrodnieniową stawów, kręgosłupa” ... - zachwycałam się dalej.
Te wszystkie wiadomości spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, na początku maja, gdy deszcz i burza szalały za oknem, czyli na długo przed wyjazdem. Zrozumiałe więc, że radość mieszała się z obawą, bo daleko, jak i czym dojechać. Ale od czego internet! Klik, klik i już wiem, że muszę dojechać do Warszawy, a z Warszawy mam bezpośrednie połączenie z Iwoniczem Zdrojem dokąd zawiezie mnie autobus firmy NEOBUS.
Minął maj, czerwiec, lipiec... Zaczął się miesiąc pełen niepowtarzalnych przeżyć – 11 sierpnia nasz syn Mariusz i jego narzeczona Irmina – stanęli na ślubnym kobiercu, a my oboje z mężem doświadczyliśmy niebywałych wzruszeń. Po tych uroczystościach, przepełniona błogością, nagle straciłam chęć na wyjazd do uzdrowiska: „Po co mi tłuc się autobusami przez całą Polskę, czy ja za mało mam wrażeń, czy ja za mało mam przeżyć?... Nie jadę!”. Już byłam gotowa zrezygnować, gdy koniec sierpnia przyniósł w prezencie intensywny ból kręgosłupa. Cóż było robić, mam „przydział” - JADĘ!
Na kilka dni przed wyjazdem, zgodnie z informacja zawartą w reklamie, zarezerwowałam miejsce w autobusie firmy NEOBUS. W dniu wyjazdu, czyli 2 września w świętą niedzielę mąż odstawił mnie na warszawski autobus i rankiem, świtkiem, czyli o 5.00 pożegnałam swoje rodzinne miasto. Zajęłam miejsce tuż za kierowcą i czekałam na sposobność, by go zagadać. Musiałam wiedzieć, czy do stolicy dotrzemy zgodnie z rozkładem, czyli na 8.45, bowiem wszyscy moi znajomi, wiedząc o remontach, przebudowach itp., nie wróżyli punktualności. A punktualność była mi potrzebna do szczęścia, bo o 9.00 z W-wy ruszał mój autobus do Iwonicza Zdroju. Wreszcie nadarzyła się sposobność, pytam kierowcę czy zgodnie z planem dojedziemy, bo ja mam rezerwację. Nie do wiary, kierowca uspokaja mnie mówiąc, że w niedzielę ruch jest płynny i na czas w stolicy będziemy. Mało tego, że uspokoił, to na dodatek wysadził tuż przy czekającym na mnie autobusie firmy NEOBUS i pomógł wyjąć walizkę. Pożegnałam uczynnego kierowcę i patrząc na informację, że bazę ma w Mławie pomyślałam „Mławiaki, to morowe chłopaki”. Gdy lokowałam się w kolejnym autobusie i spojrzałam na wiszący tam zegar, to jego wskazówki pokazywały dokładnie 8.45. Kierowca odszukał moje nazwisko na liście, zapłaciłam za bilet i do pełni szczęścia brakowało mi wizyty w toalecie. „Czy zdążę pobiec do toalety?” - spytałam z nadzieją w głosie patrząc na budynek Dworca Zachodniego. „Nie musi pani biec, toaleta jest w autobusie. Można korzystać”. To się nazywa komfort podróży, to się nazywa mieć szczęście. Ruszamy punkt 9.00.
Zasnęłam. Śniło mi się że tańczę i ktoś coś do mnie mówi, chyba „odbijany”. Otwieram oczy, bo jakaś pani pyta, czy może zająć koło mnie miejsce. Oczywiście, niech siada. Stawia plecak i wraca po bilet. Nie wiem, w jakiej miejscowości jesteśmy, ale wiem, że moja sąsiadka jedzie do Rzeszowa. Zamykam oczy, już nie śpię, ale i nie chce mi się gadać. Miarowe posapywanie pozwala otworzyć oczy, to moja towarzyszka podróży śpi. Nim się spostrzegłam jesteśmy w Rzeszowie. Moja towarzyszka ani drgnie, budzę ją. Wysiada dziękując, bo gdyby nie ja... Przypadek, wiedziałam dokąd jedzie. A ja jadę i jadę i nigdzie tablicy z nazwą „mojej” miejscowości. Kierowcy zmieniają się, mam też przesiadkę w Niebylcu do innego autobusu, ale z tym samym kierowcą. Docieramy do Rymanowa Zdroju, a potem do Iwonicza Zdroju.
Cdn.
Grażyna Saj-Klocek