Spośród ponad półtora tysiąca gospodarstw rolnych produkujących mleko w powiecie szczycieńskim, niespełna 260 dysponuje atestami. Pozostałe mają czas do grudnia 2006 roku. O atestach decyduje weterynaria, sporo do powiedzenia ma też sanepid. Ale nie zawsze te instytucje się ze sobą zgadzają, a kłopoty z tego powodu spadają na rolników.
Z atestem - bezpieczniej
Tylko 248 rolników powiatu szczycieńskiego może czuć się bezpiecznie. Mleko z ich gospodarstw na pewno będzie kupowane przez mleczarnie. To ci, którzy zainwestowali i przystosowali swe gospodarstwa do sanitarnych wymogów, uzyskując krajowy bądź unijny certyfikat. Jeden i drugi atest sprawia, że przetwórnie za mleko płacą więcej niż w przypadku gospodarstw nieatestowanych, choć dopłaty są różnej wysokości.
Do kwestii atestowania rolnicy w powiecie podeszli w różny sposób. Największą liczbą nowoczesnych gospodarstw może się poszczycić gmina Rozogi, gdzie powiatowy inspektor weterynarii wydał 94 atesty unijne. W gminie Dźwierzuty 26 rolników ma atesty UE, zaś jeden tylko - krajowy. W Wielbarku liczby te analogicznie wynoszą: 28 i 8, a w gminie Świętajno: 35 - 5. W gminach Pasym i Jedwabno atestów jest niewiele. W tej pierwszej - 8 (3 unijne i 5 krajowych), a w drugiej - 10 (3 i 7).
Sporo dalszych gospodarstw jest w trakcie prowadzenia działań inwestycyjnych tak, by jeszcze przed 1 maja, czyli przyłączeniem Polski do Unii, sprostać wymogom sanitarnym. Ci, którzy nie zdążą, do końca marca muszą przynajmniej złożyć deklarację, że będą się starać. Na te starania mają czas do końca 2006 roku.
Choć od wielu miesięcy, a i lat nawet mówi się wiele o atestowaniu, wymogach sanitarnych i innych kwestiach, ważnych dla rolników wobec uczestnictwa Polski w UE, to pytań i wątpliwości wciąż jest bez liku. Stąd w gminach nieustannie odbywają się różnorodne spotkania. Rolnicy są szkoleni i informowani przez wszelkie możliwe instytucje, które w jakikolwiek sposób uczestniczą w procesie unijnych przekształceń.
Wątpliwości i nieporozumienia występują nie tylko na osi urząd - rolnicy. Także instytucje różnorodnie i niespójnie podchodzą do swych zadań, co w ostatecznym efekcie odbija się negatywnie - na rolnikach.
Dla uzgodnienia powstałych nieporozumień i wątpliwości w Jedwabnie rolnicy spotkali się z powiatowym lekarzem weterynarii i dyrektorem szczycieńskiego sanepidu. Od dobrej współpracy obu tych instytucji zależy bowiem w dużym stopniu to, czy gospodarstwo rolne uzyska atest. A z tą współpracą w ostatnim czasie nie było najlepiej.
Zażegnany konflikt
Sanepid i weterynaria doszły do porozumienia, jak ten pierwszy będzie badał wodę, której używa się w gospodarstwie, i jakie badania ten drugi uzna za wystarczające do atestów.
Na tym tle w ostatnim czasie występowały konflikty, a rolnicy mieli sporo kłopotów i problemów. Sanepidowi bowiem nie wystarczały badania wody w wodociągu. Badał tę, lecącą z rolniczych kranów, częściej niż normalnie stwierdzał, że występują w niej przekroczenia (nawet niewielkie) żelaza czy manganu i nakazywał instalowanie drogich urządzeń, które te przekroczenia by likwidowały.
- Wodociąg jest najczęściej w porządku, ale już przyłącza nie zawsze są solidne i dlatego na odcinku od głównej sieci do domostwa występują różnice na niekorzyść - twierdził Ryszard Kasprzak dodając, że taki sposób badań nie wynika z przepisów, lecz z instrukcji udzielonych przez Głównego Inspektora Sanitarnego. Według Jerzego Piekarza z kolei - takie instrukcje tylko niepotrzebnie utrudniają rolnikom życie.
- Obowiązują nas ustawowe przepisy - tłumaczył Kasprzakowi. - A wytyczne GIS takimi nie są. Dla nas, do celów certyfikacji, wystarczy badanie wodociągu - zapewniał lekarz weterynarii uzyskując od Kasprzaka deklarację, że ten już "świętszy od papieża" nie będzie.
Tym sposobem szefowie dwóch szczycieńskich placówek na "sesji wyjazdowej" uzgodnili wzajemne zasady postępowania, ku zadowoleniu wszystkich rolników w powiecie, a nie tylko tych z Jedwabna, którym przypadła w udziale rola świadków porozumienia.
Nawet sąsiadowi nie wolno
Wątpliwości rolnicy mają nieustannie sporo. Między innymi dlatego, że dostępne źródła informacji nie zawsze są spójne. Ot, chociażby kwestia szkolenia z tzw. minimum sanitarnego. Rolnik musi taki kurs ukończyć, bo bez tego jego gospodarstwo nie otrzyma atestu. Szkolenia prowadzi m.in. szczycieński sanepid, kasując od uczestnika po 100 zł.
- Dla swoich dostawców bezpłatne szkolenia organizuje też szczycieńska mleczarnia - uczciwie informował szef sanepidu, tłumacząc, że jego placówka pobiera pieniądze dlatego, że odprowadza "haracz" na rzecz wojewódzkiego sanepidu, a także opłaca wynajem sali. Wyjaśniał też, że szczycieńska weterynaria w szkoleniach nie uczestniczy, bo nie musi. Ta akurat dygresja była ważna dla Jerzego Piekarza, albowiem rolnicy stawiali zarzuty, że "zwierzęcy" lekarze ich lekceważą.
Ważne dla nich było też i to, że zaświadczenia nie tracą ważności po pięciu latach, dzięki czemu nie będą rolnicy narażeni na kolejne koszty. Za to koniecznie muszą posiadać książeczki zdrowia.
- Wymagamy, aby w jednym gospodarstwie takie książeczki miały co najmniej dwie osoby - podkreślali szefowie obu sanitarnych instytucji.
Zaświadczenia o szkoleniu z minimum sanitarnego i książeczki zdrowia - to elementy atestu, dotyczące rolnika. Ale nie tylko one są ważne. Przede wszystkim muszą być spełnione też warunki, dotyczące pozyskiwania mleka, a więc odpowiednio wyposażone pomieszczenia udoju, przechowywania itp.
- W powiecie idzie fama, że jak się dojarni płytkami nie wyłoży, to nie dacie atestu - zarzucali rolnicy także i weterynarii, że stawia wygórowane żądania, a Jerzy Piekarz, "w odwecie" apelował do nich o to, by nie słuchali tych, którzy sami za wiele nie wiedzą.
- Wymogi są jasne: ma być zmywalne, nieprzemakalne. A czy to będą płytki, czy wymalowane ściany na olejno, to już rolników sprawa - tłumaczył i zapraszał wszystkich zainteresowanych do swojej siedziby. - Wymogi są ogólne, a gospodarstwa różne. Dlatego z każdym rolnikiem uzgadniamy indywidualnie co i jak może czy powinien zrobić w swoim gospodarstwie, w pomieszczeniach, by atest uzyskać.
A od posiadania tego dokumentu, w niedalekiej już przyszłości, zależeć będzie "być albo nie być" rolniczego gospodarstwa. I choć nie wszystkie jeszcze nowe przepisy zostały przez sejm przyjęte, to niemal pewne jest, że już za kilka miesięcy rolnik nawet sąsiadowi nie będzie mógł sprzedać mleka, jajka czy mięsa z ubitego w zagrodzie cielaka, jeśli jego gospodarstwo nie będzie miało sanitarnego atestu, albo przynajmniej zaświadczenia, że znajduje się w okresie przejściowym (maksymalnie do końca 2006 roku) i o taki atest się stara.
Halina Bielawska
2004.03.24