Przed tygodniem napisałem felieton na temat satyry i dowcipu. Ze szczególnym uwzględnieniem ich odmiany politycznej. Z tym, że skupiłem się na polskiej specyfice tego rodzaju żartów. Dzisiaj chciałbym temat nieco rozszerzyć. Dodać kilka przykładów, także spoza Polski. Powszechnie wiadomo, że poczucie humoru poszczególnych narodów różni się między sobą. Zatem postaram się przybliżyć czytelnikom owe satyryczne niuanse.
Zacznijmy od humoru brytyjskiego. Anglicy są niesłychanie autoironiczni. Nie traktują siebie zbyt poważnie. Ponadto świetnie operują całkowitą abstrakcją. Przypomnę choćby filmowe wyczyny cyrku Monty Pythona. W Polsce abstrakcyjny dowcip nie zawsze jest zrozumiały. Opowiadał mi Stanisław Tym, że w czasach, kiedy jeszcze jeździł po polskich miasteczkach i występował na licznych estradach, stosował specjalny test dla rozpoznania poziomu wyczulenia publiczności na żart abstrakcyjny. Otóż zaczynał on swój program od następującego dowcipu: - Biały Amerykanin przyjechał do miasta, w którym funkcjonował hotel wyłącznie dla czarnoskórych. Jednak gdzieś przenocować musiał, zatem wysmarował sobie twarz czarną pastą i udał się do owego hotelu. Wynajął pokój i poprosił recepcjonistkę o poranne budzenie. Wszystko przebiegło sprawnie. Rano zadzwonił telefon. Gość poleciał do łazienki i usiłował zmyć czarny barwnik. Szorował buźkę i szorował, ale bez rezultatu. Okazało się, że recepcjonistka nie tego obudziła. Reakcja miejscowej publiczności na ową zabawną bzdurkę była dla Tyma wskazówką, na jaki rodzaj żartów może sobie pozwolić.
Całkowite przeciwieństwo wysublimowanego poczucia humoru Brytyjczyków stanowi żart niemiecki.