Ciąg dalszy wspomnień, wieloletniego pracownika kolei, mieszkańca Wielbarka Lucjana Woźniaka
DREWNIANE PODKŁADY
Niewielu ludzi wie jak wysokie koszty wiążą się z budową torów. Kolejowe trakty muszą być kładzione przy zachowaniu wielu parametrów. Tor nie może nagle skręcać, a także wznosić się lub opadać pod zbyt dużym kątem.
Wiąże się z tym budowa odpowiednich nasypów, których jednym z zadań było wyrównywanie poziomów.
- Kiedyś za podkłady służyło ciosane ręcznie dębowe drewno. Ile drzew trzeba było ściąć, ile to pracy kosztowało - wspomina pan Lucjan.
Podkłady kolejowe były nasączane odpowiednimi środkami, które zapobiegały gniciu.
- Dzięki temu wytrzymywały dobrych i ze 20 lat. Później te, które się nie nadawały już do niczego sprzedawane były pracownikom kolei jako drewno na opał.
Według niego podkłady drewniane zdecydowanie przewyższają betonowe. Te nie są tak elastyczne. Często bardzo szybko się kruszą i trzeba je wymieniać. Beton zastąpił drewno ze względów ekologicznych.
EMERYTURA
Po długoletniej pracy pan Lucjan w 1986 roku przeszedł na zasłużoną emeryturę. Jak mówi niczego nie żałuje. Praca na kolei bardzo mu się podobała i jak zaznacza czuje się człowiekiem spełnionym w swoim zawodzie. Kolejarzem został z powołania. W momencie, gdy odchodził kolej była jeszcze potężną instytucją. Czasy przemian początku lat 90. to systematyczny upadek PKP. Na kiedyś tętniącej życiem stacji w Wielbarku dziś trudno nawet znaleźć szyny. Całą infrastrukturę coraz gęściej porastają krzewy i trawy. Również sami ludzie przyczyniają się do takiego a nie innego wyglądu budynków. Wiele z części zabudowy zostało rozkradzionych.
- Ludziom przestało zależeć. Kiedyś nie leżał tu ani jeden papierek, a teraz większość dworców jest w fatalnym stanie! - ubolewa Lucjan Woźniak.
Systematycznie likwidowane są kolejne połączenia.
- Najpierw zamknięto tor na Nidzicę, później zlikwidowano połączenie z Ostrołęką, a w końcu i do samego Wielbarka przestały przyjeżdżać pociągi.
Pierwszą rzeczą, jaka została zniszczona po zamknięciu stacji, był zegar wiszący na jednej ze ścian. Ktoś zniszczył go, rzucając w niego ceglanką lub kamieniem.
Będąc w domu, pan Lucjan często wpatruje się w okno, z którego widać dworzec.
- Serce się kraje, jak się na to wszystko patrzy. U nas kolej się nie opłaca, a na zachodzie tętni życiem. Wiele krajów wprowadziło nakaz przewożenia ciężarówek na lawetach kolejowych. Odciąża to drogi i nie powoduje tak szybkiego ich niszczenia.
NA CZYIMŚ GARNUSZKU
Pan Lucjan Woźniak, mimo że ma już 84 lata bierze czynny udział w życiu Wielbarka. Bardzo chętnie dzieli się z innymi swoimi wspomnieniami. Wielokrotnie zapraszany jest na różnego rodzaju spotkania, w tym także do szkół, gdzie opowiada o swoich przeżyciach. Jest jednym z najstarszych mieszkańców Wielbarka. Rozmowom z panem Lucjanem zawsze towarzyszy miła i czasem bardzo humorystyczna atmosfera:
- Już ponad dwadzieścia lat jestem na emeryturze. Tak sobie czasem myślę, że już wykorzystałem to, co odłożyło mi się przez lata mojej pracy. Teraz można powiedzieć, że żyję na czyimś garnuszku. W domu było ośmioro rodzeństwa. Do dziś oprócz mnie żyje tylko dwóch najmłodszych braci.
CIEKAWY CZŁOWIEK
O bohaterze cyklu naszych artykułów w bardzo ciepłych słowach wypowiada się wójt Wielbarka Grzegorz Zapadka.
- O panu Lucjanie mogę powiedzieć same dobre rzeczy. To bardzo ciekawy człowiek - mówi.
Pana Lucjana zna od najmłodszych lat, ich rodziny mieszkały bowiem na tej samej ulicy.
- Kolejarze od dziecka kojarzyli mi się z tym, że chodzili w mundurach pod krawatem. Tak też wspominam pana Lucjana. Sam często chodziłem oglądać parowozy manewrujące na dworcu w Wielbarku - wspomina Grzegorz Zapadka.
Jak zaznacza, tacy ludzie jak pan Lucjan są bardzo potrzebni lokalnej społeczności.
- Bierze on udział w spotkaniach z młodzieżą, opowiada jej o historii naszej małej ojczyzny. Buduje w ten sposób świadomość młodych ludzi. To bardzo ważna sprawa. A do tego potrafi opowiedzieć historię, którą sam przeżył w sposób atrakcyjny - zauważa wójt.
Łukasz Łogmin / fot. Ł. Łogmin