Piosenka jest dobra na wszystko - jak zapewniali Starsi Panowie Dwaj. Przed wojną Hanka Ordonówna informowała: ja śpiewam piosenki, brzmią czułe dźwięki ludziom na pocieszenie.

Po wojnie Marta Mirska, a później Jerzy Połomski śpiewali: piosenka przypomni ci, że ktoś na ciebie czeka. Do czegoś ta piosenka zawsze służyła. W komunistycznej rzeczywistości (lata pięćdziesiąte) śpiewano: nie zna granic ni kordonów pieśni zew. Byłem małym kajtkiem, ale do dzisiaj potrafiłbym odtworzyć, z pamięci, ciąg dalszy propagandowego tekstu. Czyli jakaś siła w piosence, albo w pieśni tkwi. Jakby nie było.

Skąd temat dzisiejszego felietonu? Zaskoczyła mnie „kariera” utworu Kazika Staszewskiego „Twój ból jest większy niż mój”. Kto mógłby przypuszczać, że w dzisiejszych czasach artystyczny, estradowy utwór może aż tyle namieszać. Politycznie, bo przecież jest to tekst jak tekst, ale zahacza o nietykalną postać prezesa. Swoją drogą Kazik jest kontynuatorem pewnej piosenkarskiej tradycji, gdzie każdy autorski utwór, to poważna, intelektualna wypowiedź. Coś w rodzaju prasowego artykułu, felietonu, czy innej formy dziennikarskiej. Tyle że nie na łamach, ale za to z podłożoną melodią.

Nie jest to nic nowego, zatem przypomnijmy sobie podobne piosenki sprzed lat. Za mistrza „rymowanego dziennikarstwa” uchodził Wojciech Młynarski. Wbrew temu, co dzisiaj się o nim mówi Wojtek (znaliśmy się) unikał jak tylko mógł tematów politycznych. Natomiast był genialnym obserwatorem obyczajowej rzeczywistości. Jego piosenki w stylu: piszę do pana, bo mi żal, normalnie żal..., to była fantastycznie rymowana publicystyka. A do tego z chwytliwą muzyką. Młynarski raczej nie wytykał niczego władzy (no może czasem, ale bardzo zakamuflowanie), nie mniej przez ówczesnych decydentów był raczej źle notowany. Sądzę, że z powodu inteligencji. Taki człowiek jest zawsze niebezpieczny dla rządzącej elity, czyli dla ludzi o znacznie niższym poziomie IQ. Doskonale pamiętam, jak lizusowscy krytycy zwracali uwagę, że jego pisanina dlatego jest taka dziennikarska, że on po prosu nie potrafi śpiewać. Głosu nie ma biedaczek, zatem wymądrza się. Pamiętam, że on sam mi także o tym niegdyś wspomniał, podczas spotkania w budynku warszawskiego akademika „Riwiera”, za kulisami tamtejszej sceny teatralnej.

Estradową formą dziennikarstwa jest, oczywiście, kabaret. Powiedzmy dziennikarstwa satyrycznego, ale niekoniecznie. Przypomnijmy sobie piosenkę Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską”. To był utwór poważny, dokładnie osadzony w ówczesnej rzeczywistości. Czyli prawdziwe dziennikarstwo, chociaż rymowane.

Skoro jesteśmy na styku kabaretu i polityki cofnijmy się w czasie. Tuż przed wojną wspaniały artysta Ludwik Sempoliński wykonywał kabaretową piosenkę „Ten wąsik, ach ten wąsik”. Parodiował Charliego Chaplina, ale celem parodii było zakpienie z Hitlera. Między innymi przez porównanie ich wąsików. Wkrótce potem Niemcy napadli na Polskę i Sempoliński, przez całą okupację, musiał ukrywać się. Najeźdźcy nie mogli darować mu kpinek z ich wodza. To było dawno. Sempoliński ryzykował życiem. Dzisiaj mamy, póki co, czasy liberalne. Żadnych takich potwornych skrajności. A jednak niepokorny politycznie artysta, tak czy inaczej, musi liczyć się z mniejszymi lub większymi szykanami.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.