Bez wody, bez prądu, z opadającym na głowy sufitem, zapadniętymi podłogami, rozstępującymi się ścianami...
Pięcioosobowa rodzina Gołaszewskich nie ma w Szczytnie łatwego życia i znikąd pomocy.
Mieszkańcy baraku
Barak mieszkalny - taką nazwę nosi budynek przy ul. Polnej 5. Do 1984 roku mieszkało w nim kilka rodzin, w tym Grzegorz Gołaszewski z żoną, dwojgiem dzieci i rodzicami. Było to ich mieszkanie służbowe, pozostające w administracji Nadleśnictwa Szczytno. Gdy Lasy Państwowe oddały do użytku blok przy ul. Polskiej (nieopodal tartaku), przeprowadziły się do niego rodziny z barakowej rudery. Nowe, niewielkie mieszkanie otrzymali też rodzice pana Grzegorza, ale "syna ze sobą nie wzięli" (adnotacja w protokole wizji lokalnej, sporządzonym przez urzędnika UM w 2002 roku). Gołaszewscy pozostali więc jedynymi lokatorami rozwalającego się budynku i podjęli starania o to, by ten stan zmienić.
Na temat dalszych wydarzeń zdania są podzielone. Nadleśnictwo twierdzi, że Grzegorz Gołaszewski nie odpowiadał na listy i się nie zgłaszał, kiedy go wzywano do podpisania umowy najmu, lokator z kolei stoi na stanowisku, że umowy z nim podpisać nie chciano, a do tego nie wyrażano zgody na zameldowanie rodziny. Żona i dzieci formalnie na Polnej nie mieszkają. Nadleśnictwo pod koniec lat 80. skierowało sprawę do sądu, który w 1989 roku nakazał Gołaszewskim opuszczenie lokalu. Lokatorzy polecenia nie wykonali, a właściciel budynku nie był natarczywy.
- Nie mamy żadnej umowy, tylko czasem, może raz na rok Nadleśnictwo przysyłało rachunek za wodę - mówi Sabina Gołaszewska.
Odcięci od wody i prądu
Z czasem jednak i tych rachunków nie dostarczano rodzinie, bo... wodę odcięto. Dostępna jest jedynie w sanitariacie, do którego z kuchni przenosi się zlewki i pomyje, a czystą wodę - czerpie od sąsiadów z innych okolicznych budynków. To nie jedyny problem. Dokładnie 20 lipca br. mieszkanie zostało także odcięte od prądu.
- Bo pewnie nie płacili - komentują urzędnicy Nadleśnictwa.
W protokole Zakładu Energetycznego o pieniądzach nie ma jednak mowy. Wymienia się w nim szereg usterek, które powodują, że "instalacja elektryczna lokalu stwarza zagrożenie pożarowe i porażenia prądem elektrycznym".
Trudno, żeby takiego zagrożenia nie było, skoro już dokładnie sześć lat temu, w lipcu 1998 roku, Nadleśnictwo Szczytno komisyjnie stwierdziło, że ogólne zużycie wybudowanego w 1930 roku domu sięga około 85% i nadaje się on tylko do rozbiórki. Jak się łatwo domyślić upływ czasu nie był dla budynku łaskawy i ten procent jego zużycia znacznie poszedł w górę.
Wydeptana ścieżka
O przydział mieszkania Gołaszewscy zwrócili się do władz miasta już w 1994 roku, a później ponawiali swoje starania - za każdym razem - bezskutecznie. Urzędowe odpowiedzi na kolejne podania są różne, a to, że uchwały Rady Miejskiej nie ma, a będzie dopiero za rok (w 1994 r.), a to, że już przydzielić mieszkanie rodzinie można, bo wymagane warunki ona spełnia, więc jak przyznają, to zawiadomią (1998 r.), a to że wolnych lokali nie ma (1999 r.), czy w końcu, że mieszkaniami w Szczytnie rządzi TBS i tam sprawę rodziny przekazano (2000 r.).
W 2002 pracownik urzędu dokonał wizji lokalnej mieszkania przy ul. Polnej, odnotowując w protokole zastany stan i warunki - urągające wszelkim normom.
- My tam też byliśmy - mówi "Kurkowi" Maryla Wierzbicka, członek specjalnego zespołu radnych opiniującego obrót zasobami komunalnymi, potocznie zwanego komisją mieszkaniową. Pamięta, że była w mieszkaniu Gołaszewskich z Jerzym Cimoszyńskim. - Tam były jakieś niejasności, to wszystko pewnie będzie w protokole wizji - dodaje.
Problem jednakże w tym, że takiego dokumentu w urzędowych papierach nie ma. Jedynym śladem działalności zespołu i zainteresowania losem Gołaszewskich, jest króciutki zapis w protokole posiedzenia komisji z 27 marca 2003 roku: "komisja ma dużo niejasności i wątpliwości co do zamieszkiwania pod wskazanym adresem. Meldunek ma tylko mąż."
- Rzeczywiście, było takie zdarzenie - przypomina sobie Sabina Gołaszewska. - Ktoś przyszedł, gdy w domu była tylko 17-letnia córka. Powiedzieli, że z nieletnimi nie będą rozmawiać i poszli.
O wyjaśnienie wątpliwości i ustalenie rzeczywistego stanu oraz wszelkich innych okoliczności komisja się już nie pokusiła. Trzeba by przecież porozmawiać z ludźmi, poczytać dokumenty, podzwonić może - a to wymaga czasu i zaangażowania - więc po co...
Strach przed zimą
Kaflowy piec w jednym z pokoi w "mieszkaniu" przy ul. Polnej lada moment może skryć się pod ziemią - wraz z zapadającą się podłogą. Nikt go zresztą nie używa, bo komin też się zawalił, a ze ściany zieje tylko lekko zabezpieczona dziura. Z sufitów wyzierają strzępy wiórów i słomy.
- Jak syn miał ze dwa latka, to go mało nie zabiło - opowiada pani Sabina. - Stał w przedpokoju i taki płat tynku opadał mu prosto na głowę.
Zimową porą wdzierający się szparami mróz Gołaszewscy próbowali zwalczać za pomocą elektrycznego i gazowego ogrzewania, co nie przynosiło jednak oczekiwanych skutków, a rodziło horrendalne koszty. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Szczytnie, w piśmie z lipca 2003 roku zwrócił się do Urzędu Miejskiego o "pilne rozpatrzenie wniosku Sabiny Gołaszewskiej o przydział mieszkania", opisując szczegółowo warunki, w jakich rodzina żyje. List pozostał bez echa, choć zaznaczono w nim, że przetrwanie kolejnej zimy (czyli tej, która już minęła) będzie niewyobrażalnie trudne. Nieuchronnie zbliża się zima następna - znacznie trudniejsza, bo teraz Gołaszewscy nie będą mogli korzystać też i z prądu, a z roku na rok, z miesiąca na miesiąc szpary w ścianach są coraz większe. Jak usłyszał "Kurek" od miejskich urzędników, polityka miasta jest co prawda taka, by w pierwszej kolejności opróżniać budynki przeznaczone do rozbiórki, ale własne, czyli komunalne. Gołaszewscy mają więc pecha. A wydawać by się mogło, że dla władz miasta wszyscy mieszkańcy grodu są równi.
Halina Bielawska
2004.08.04