Ten dość idiotyczny dwuwiersz, zapamiętany z dzieciństwa, przypomniał mi się, kiedy sięgnąłem po świeżo wydaną książkę Katherine Ashenburg „Historia brudu”. Książkę, która niezwykle interesująco opowiada o zasadach higieny obowiązujących w kolejnych epokach cywilizacji.
Od czasów starożytnych po współczesność. Po przeczytaniu owego opracowania okazuje się, że tytułowe powiedzonko wcale nie jest takie głupie i nie odbiega od prawdy. W okresie prawie 3000 lat tylko w nielicznych epokach opowiadano się za czystością ciała. Z dzisiejszego punktu widzenia historyczne postacie tamtych lat, czyli ludzie sławni po dziś dzień, to koszmarne brudasy. Prawdziwe dyskusje i spory na temat celowości korzystania z wody rozpoczęto w Europie dopiero w XVIII wieku, choć za czasów starożytnych Greków i Rzymian kąpiele stanowiły oczywistą oczywistość. Autorka pointuje filozoficzno - medyczne rozterki europejskich teoretyków higieny, zakończone około roku 1950 przyjęciem zasad obowiązujących do dzisiaj, następującym zdaniem:
Marudząc i debatując przez prawie półtora wieku, wahając się między kąpielą z pełnymi szykanami, a wyrywkowym przemywaniem to tej, to innej części ciała, między używaniem mydła, a unikaniem namydlenia, łamiąc sobie głowę nad niemal każdym innym aspektem higieny, udało nam się wrócić do miejsca, w którym mniej więcej dwa tysiące lat wcześniej znajdowali się Rzymianie.
Zapamiętane z młodości powiedzonko o sławnych ludziach stanowiło coś w rodzaju usprawiedliwienia dziecięcej niechęci do mycia się. Z lat moich pacholęcych przypominam sobie podpis pod żartobliwym rysunkiem, przedstawiającym nadętego dzieciaka. Dzieciak mówi tak: „szyi nie myję, dzisiaj jest Dzień Dziecka”. Był to rysunek autorstwa Zbigniewa Lengrena. Pewien „brak fanatyzmu” odnośnie stosowania higienicznych procedur dotyczy także ludzi dorosłych. Pośród dziennikarzy znanych ze szklanego ekranu zachwycał niegdyś inteligencją, swadą oraz poczuciem humoru Zygmunt Kałużyński. Znakomity recenzent i krytyk filmowy nie dbał zupełnie o stosowną prezencję. Wyglądał zawsze niechlujnie, a pytany niby żartem skąd u niego ta abnegacja, uczciwie przyznawał, że higiena to nie jest jego hobby. No, ale Kałużyński to była wyjątkowa postać. Rzadki okaz. Odnośnie wyglądu innych osób znanych z telewizyjnych przekazów przypominam sobie Janusza Pałubickiego, koordynatora służb specjalnych w rządzie Jerzego Buzka (1997-2001). Zawsze chodził w grubym swetrze. Innych okryć nie uznawał. Generał Sławomir Petelicki oskarżył go kiedyś publicznie o pewne urzędowe uchybienia, określając ministra pogardliwym mianem „człowieka w brudnym swetrze”. Pałubicki nie odniósł się do meritum oskarżenia, natomiast śmiertelnie obraził się i zaprotestował przeciwko określeniu jego swetra słowem „brudny”.
Dość interesujące są współczesne różnice międzynarodowe, co do pojmowania zasad higieny. Francuzi od zawsze określają Arabów słowem „brudasy”. Tymczasem z moich obserwacji, a znam dość dobrze Francję, a także afrykańskie Maroko, wynika coś wręcz przeciwnego. Na ogromnym campingu w Avignon, a także w innych francuskich kurortach zawsze mogłem o dowolnej porze skorzystać z kabiny prysznicowej z ciepłą wodą. Kabiny były wolne, bo Francuzi myli się wyłącznie przy umywalkach, skrótowo, pocierając torsy rękawicami frotte. Prysznic wystarczał im raz w tygodniu. Natomiast co do Marokańczyków, to dużo można by opowiadać o żelaznych, a nawet przesadnych procedurach dotyczących higieny ciała. Wspomnę tylko o tym, że nam, Europejczykom, w codziennych sprawach wystarcza papier toaletowy. Arab natomiast uznaje wyłącznie ablucję wodną. Nie wspomnę już o wielokrotnym myciu rąk. Na przykład przed każdą modlitwą.
Odnośnie europejskiej higieny związanej z ludzkimi potrzebami naturalnymi przytoczę, na zakończenie, wypowiedź z roku 1558, zacytowaną w książce „Historia brudu”: Nie godzi się, by powróciwszy z ustronnego miejsca myć sobie ręce w obecności dostojnego towarzystwa, albowiem przyczyna, dla której się myje, jest w oczach ludzi czymś niemiłym dla oczu.
Książkę polecam. Można naprawdę dużo dowiedzieć się. Na przykład tego, że na królewskich dworach nie uznawano kąpieli. Zastępowała ją, kilkakrotna w ciągu dnia, zmiana koszuli na czystą. W nowej, kolejnej koszuli król Ludwik numer kilkanaście był wciąż „czyściutki i pachnący”.
Andrzej Symonowicz