W miniona środę i czwartek (choć i w piątek nie było dużo lepiej) czytelnicy "Kurka" skarżyli się na oblodzone chodniki wokół placu Juranda, jakby nie było, centralnego punktu Szczytna.
- Iść po nich żwawym krokiem nie sposób, można jedynie stąpać powoli, stawiając kroki z najwyższą ostrożnością - stwierdził Włodzimierz Olkowski, który szedł tędy, zmierzając na nowo powstałe lodowisko.
Cóż, nie można odmówić mu racji. Absolutnie niczym niewysypane chodniki tylko czyhały na nieuważnego przechodnia - fot. 1.
Tam znowu, gdzie były odśnieżone, od strony słynnego WC, pozostał placyk niczyj, pokryty zmarzliną, poprzez którą przechodnie porobili sobie skróty.
No i szedł tamtędy chłopczyk, jak to dziecko nie dość uważnie i ... bęc! wylądował na twardym lodzie. Z trudem się potem podnosił - fot. 2.
Dzielny był jednak i łezki nawet nie uronił, choć na pewno potłukł się niezgorzej. Czy trzeba jeszcze dodawać, że z winy dorosłych?
GORZKA SÓL
Pewien mieszkaniec Szczytna, wróciwszy do domu po pokonaniu niezbyt długiej trasy (Szczytno - Olsztyn - Szczytno), miał niemiłą scysję z żoną.
Ta, w dość ostrych słowach, zaczęła mu wypominać, że znowu zmienił samochód, a przecież się im nie przelewa. Kiedy ona oszczędza, nawet na ciuchach i na dobrą sprawę nie ma się w co ubrać, to on wydaje nie wiadomo ile na nowy wóz. Mąż ogromnie się zdziwił, nie mógł pojąć o co chodzi, bo przecież samochód tak, jak miał, to i ma nadal ten sam.
Żona uparła się, że nie i podeszła do okna, aby pokazać w czym rzecz. Przecież ich stare auto było niebieskie, a to jest zupełnie inne. Do połowy białe, a błękitne ma tylko słupki i dach. Mąż zaczął się śmiać, co tylko dodatkowo rozsierdziło małżonkę.
Skandal wisiał w powietrzu, bo żona zaczęła grozić rozwodem.
Tymczasem samochód był rzeczywiście ten sam, tyle że cały utytłany na biało solą, którą ostatnio drogowcy sypią bez umiaru na nasze drogi oraz ulice.
Wniosek z tego taki, że sól nie wychodzi na dobre nie tylko samochodom (wzmaga korozję blach oraz podwozia), ale i ich właścicielom, gdyż zmiana wyglądu auta może spowodować niezłą awanturę. Wydaje się, że jedyną radą w takim przypadku są odwiedziny w automyjni.
TAM, GDZIE CHLUPIĄ WODĄ
Placówek pucujących auta mamy w Szczytnie dostatek. Ceny zaś bywają różne, jak różne są te placówki - od 8 do 20 zł za zwykłe mycie tylko na zewnątrz, bez odkurzania i czyszczenia w środku. Jedni kuszą herbatką gratis lub też taką dodatkową atrakcją, którą widać na - fot. 3.
FORY DLA POLICJI
Z napisu wynika zatem jasno, że policyjne pojazdy obsługiwane są tutaj bezzwłocznie. A może także i staranniej są myte? Ponadto nasuwa się taki dylemat - czemu akurat wozy policyjne, a nie straży pożarnej lub pogotowia?
Cóż, na "Kurkowe" pytanie, dlaczego policja ma tu takie fory, odpowiedzi, niestety, nie dostaliśmy, jedynie szeroki i dość tajemniczy uśmiech szefa.
Istotnie jest w tym jakaś wielka tajemnica, bo po rozeznaniu kwestii czyszczenia aut, okazuje się, że straż pożarna, jak i pogotowie myją swoje pojazdy we własnym zakresie, w ramach tzw. OC (obsługa codzienna pojazdu). Co ciekawe, policja również. No to mamy zagwozdkę!
Inne myjnie zwabiają klientów jeszcze inaczej. Na wielkim szyldzie-banerze jednej z nich stoi napis taki - fot. 4.
Do wyboru mamy więc aż dwie opcje - z dotykiem lub bez! Dotąd dotyk kojarzył mi się - maluchy zamknąć oczy - z bezpiecznym seksem, czy czymś w tym stylu, ale nie z pucowaniem samochodów. Jak nie dotknąć samochodu, gdy się go myje?
- Można, bo za pomocą specjalnych urządzeń natryskujących, a nie ściereczki - zapewnia szef. Zerkam zatem kątem oka na samochód - a tu myją w nim progi od wewnątrz i to czym - właśnie irchą.
PTAKI I PTASZORY
Od dobrych kilku dni do redakcyjnego okienka, od strony podwórza, zagląda pewien ptaszek, którego w dwóch charakterystycznych dla niego pozach, możecie zobaczyć i Wy Czytelnicy - fot. 5.
Objada się on nasionkami wydziobanymi z owoców dzikiej róży, która krzewi się pod murem budynku. Nie jest mocno płochliwy, bo pozował mi do zdjęć kilka minut, ale gdy wyszedłem z aparatem na zewnątrz, aby wykonać lepsze fotografie, rozpostarł skrzydełka i odfrunął. Nie na długo, bo wkrótce znowu się pojawił, by w najlepsze skubać czerwone owoce, aż upaprał sobie cały dziób, a właściwie dziobas (dlaczego dziobas - wyjaśni się wkrótce).
Nieco kłopotu sprawiło mi jego zidentyfikowanie, gdyż jest bardzo podobny z upierzenia do jemiołuszki, tylko nieco mniejszy i bez charakterystycznego czubka na głowie.
- Co to może być? - zastanawiałem się, wertując zaciekle ogromny album ze zdjęciami zwierzaków i kiedy w rozdziale "Ptaki" nie znalazłem żadnego podobnego okazu, zacząłem wertować część zatytułowaną "Ptaszory", a nuż tam coś znajdę. Ba, okazało się, że ptaszory to nie pierzaste istoty latające, a... ryby. Wzlatując ponad morskie fale, pokonują niebagatelny dystans - ok. 150 metrów. Mało tego, gdy wiatr mają w plecy, to udaje się im nawet przelecieć w powietrzu i 400 metrów, czyli więcej niż nasz Adam Małysz.
Mój wysiłek, zmierzający do identyfikacji ptaka, w końcu przyniósł rezultaty. W jednym ze starszych wydawnictw (zostawiłem je sobie na końcu) znalazłem wreszcie kolorową podobiznę naszej redakcyjnej latającej maskotki, także krótki opis i nazwę - grubodziób.
Istotnie, jak na ptaki mu podobne, żywiące się nasionkami, choć i niegardzące owadami, dziób ma niezwykle potężny, jak u papużki. A tak w ogóle, to grubodziób mieszka głównie w prześwietlonych lasach i sadach, zaś w obszarach miejskich spotykany jest dość rzadko.
DWUDNIOWE LODOWISKO
Po dość długim okresie mrozów, gdy amatorzy łyżwiarstwa stracili już nadzieję na pohulanie po lodowej tafli, w Szczytnie powstało wreszcie lodowisko. Od razu pojawili się na nim pierwsi i to dosłownie pierwsi łyżwiarze - fot. 6.
Chłopczyk z pierwszego planu na fot. 6 to Bartek Balcerzak z I klasy SP nr 3, który zwierzył się "Kurkowi", że nigdy dotąd nie był jeszcze na lodowisku i dzisiaj nastąpił jego życiowy debiut na łyżwach. Brawo, wszak jazda wychodzi mu całkiem dobrze!
Co prawda nie wszyscy wykorzystywali tego dnia taflę lodową właściwie, w tym rowerzysta widoczny w lewym górnym rogu tej samej fotografii, ale mniejsza o to. Lepiej niech ów cyklista trenuje poślizgi tutaj, niźli na jeziorze, gdzie jest stanowczo bardziej niebezpiecznie.
Następnego dnia na lodowisku spotkaliśmy znowu Bartusia i kilka innych osób, w tym z kręgu "Kręciołów".
Widać, że tafla wabi amatorów łyżew, że jest to fajna i zdrowa rozrywka, tyle że w drugim dniu istnienia lodowiska skończyła się jego arcykrótka historia. Nie wiadomo, czy płakać, czy śmiać się, wszak były dni mroźne, a przy tym słoneczne, wprost idealne do wylewania tafli, ale MOS tak długo zwlekał z podjęciem decyzji, że jak już wziął się do roboty, to wkrótce wszystko się roztopiło.
2005.02.16