Co to jest design? Po angielsku projekt. My używamy tego słowa zamiennie z polskim określeniem sztuka użytkowa. Otóż w tej dziedzinie mamy ogromne osiągnięcia, a zaczęło się to w latach sześćdziesiątych, a częściowo jeszcze wcześniej. Czyli za komuny.
Co to jest design? Po angielsku projekt. My używamy tego słowa zamiennie z polskim określeniem sztuka użytkowa. Otóż w tej dziedzinie mamy ogromne osiągnięcia, a zaczęło się to w latach sześćdziesiątych, a częściowo jeszcze wcześniej. Czyli za komuny. Mam ochotę napisać o tym, bo kiedy słucham przedstawicieli władzy, a zwłaszcza takich niedouków, jak na przykład poseł Janusz Kowalski, to ręce mi opadają, że można aż tak pyskować o czymś, o czym nie ma się bladego pojęcia. Świat otaczający pana posła, to jakaś abstrakcyjna zgraja nieśmiertelnych komuchów. Od czasu PRL do dzisiaj. Ale co może wiedzieć pan Kowalski o latach, kiedy nie było go jeszcze na świecie? Nic. A że zapewne niewiele czyta, to wygaduje wyuczone, propagandowe hasełka, bez pojęcia o czym naprawdę mówi.
Cały peerelowski okres przeżyłem w Warszawie. Nigdy nie należałem do PZPR, a nawet do ZMS. Mimo to pracowałem i razem z innymi podobnymi mi osobami zrobiłem dziesiątki razy więcej rzeczy użytecznych niż wspomniany wybraniec narodu. Ponieważ moją dziedziną jest sztuka, o niej chcę nieco napisać. Znam lata od sześćdziesiątych do osiemdziesiątych z autopsji. Zamierzam pisać wyłącznie o tym, co osobiście widziałem. Nikogo nie indoktrynując. Zacznę od tego, że dzisiejsze władze (minister Gliński) raczej nie interesują się kulturą, jako taką. Dla nich jest to tylko jeden z działów propagandy. W PRL było podobnie, ale ówcześni władcy zdawali sobie sprawę, że jako ludzie niechciani, z nadania Moskwy, powinni pokazać światu, że ówczesna Polska, to jednak kraj nowoczesny i rozwijający się. Nie mając czym pochwalić się w dziedzinie ekonomii, dobrobytu itp. w skali światowej, postawili na sztukę i oddzielając ją (częściowo) od propagandy doprowadzili do tego, że nasza ojczyzna stała się miejscem wylęgu artystów sławy światowej. Trochę o tym opowiem. Bezpośrednio z moich wspomnień, czyli z głowy.
Temat jest dla mnie bardzo szeroki, zatem, zanim zacznę, przytoczę dwie zabawne anegdotki o cenzurze z czasów PRL. Artystycznym ulubieńcem władz był opisany niedawno przeze mnie Tomasz Rumiński („Chłopczyk LOT-u”). I oto, na międzynarodowe biennale grafiki, Tomek przesłał piękny obraz, realistycznie przedstawiający krojoną wędlinę z wyraźnym podpisem: (po angielsku) „Żeby mój syn wiedział, jak wygląda szynka”. Oczywiście, że były kłopoty. Ale nie takie znowu wielkie. Gorzej miał kabareciarz (ze „Stodoły”) Marek Gołębiowski, który podczas występu kabaretu w Moskwie, a był to Rok Leninowski, w hotelu „Moskwa” podszedł do kiosku z pamiątkami i spytał - wskazując na niewielkie popiersie Lenina: „dziewoczka, a eto kto”? No jak, eto Lenin! Marek zrobił zdziwioną minę, wzruszył ramionami i mówiąc „Nie znaju” oddalił się. To go kosztowało trzy lata zakazu występowania.
Wróćmy do naszych wielkich artystów z tamtych lat. Już od lat pięćdziesiątych powstawały całe rody artystów konkretnej dziedziny, którzy potrafili sięgnąć wyżyn niedostępnych dla innych. Zapewne zdziwi czytelników, że kiedy w Warszawie kończono Pałac Kultury, to powierzono wykonanie ogromnych, ceramicznych (barwnych) żyrandoli małżeństwu Grześkiewiczów. Niezależnie od polityki i estetycznej oceny owego socrealistycznego obiektu, Grześkiewiczowie zrobili to fantastycznie. Ceramicy z całego świata zachwycali się owym dziełem. W latach sześćdziesiątych studiowałem architekturę z ich synem Piotrem. Po skończeniu studiów przejął on pracownię rodziców. W tejże samej dziedzinie wielką sławą światową cieszyła się i cieszy nadal, rodzina Berszów. Kolejne trzy pokolenia. Mam w domu wazon jednobarwny ich autorstwa. Przepięknie podrzeźbiony. Z roku 1990. Innym wielkim rodem światowych artystów są przedstawiciele polskiej specjalności, czyli artyści jubilerzy wyrabiający ozdoby z bursztynu, z dodatkiem srebra. Tu królowała i króluje nadal rodzina Zaremskich. Najbardziej sławny z nich, Marcin, ma od roku 1991 autorską galerię na rynku Starego Miasta w Warszawie. Jego specjalnością są wyroby srebrne tak spreparowane jakby wyciągnięto je z pożaru. Był to kilkanaście lat temu światowy hit. Z wymienionymi artystami miałem niemal codzienny kontakt w latach 70. i 80., bowiem prowadziłem wówczas kilka galerii sztuki. W Warszawie i Krakowie. Ich dzieła były ozdobą moich kolekcji.
Na zakończenie cofnijmy się na chwilę w czasie. Chcę przypomnieć tym wszystkim niedojrzałym pogromcom komuchów, że już w czasach Gomułki nagle zaczęto projektować przezabawne, bardzo wymyślne figurki porcelanowe. Dziś jeszcze można je spotkać w każdym domu. To w tychże latach sześćdziesiątych pojawiły się zasłony okienne o abstrakcyjnych wzorach, popularnie nazywane picassami. To był zupełnie inny świat w obozie sowieckim. Może dlatego, że autentyczni wielbiciele władzy byli nieliczni. No i takie to byliśmy komuchy, panie pośle zainfekowany propagandą PIS-u.
Andrzej Symonowicz