Tydzień temu pisałem o urokach Mazur, ze szczególnym wskazaniem na uroczą Iławę. Dziś zatem pora, aby coś o Szczytnie. Zdarza mi się pisać entuzjastycznie, zdarza się też nastrój krytyczny. To oczywiście normalne, ale ponieważ nie jestem zawodowym krytykiem, tylko felietonistą, staram się, aby zdrowy entuzjazm dominował nad starczą złośliwością stetryczałego mądrali. I tak postaram się trzymać, choć…
Aby być wiarogodnym i nie rozminąć się z rzeczywistością, postanowiłem dokładnie obejrzeć to, co dzieje się obecnie w mieście. Ze szczególnym uwzględnieniem otoczenia jezior i tego wszystkiego, co stanowi o turystycznej atrakcji mazurskiego miasta. Pomijam tu przebudowę ulic, o której wiele już przeczytałem – także w „Kurku”, a która jest zmorą mieszkańców okolic dotkniętych pracami. Sam mieszkam poza „skażonym” terenem, więc osobiście niewiele doznaję bezpośrednich przykrości. Temat zatem pozostawiam zainteresowanym bliżej. Choć nie byłbym sobą, gdybym nie stwierdził, jako codzienny obserwator, że dawno już nie widziałem tak (przepraszam) gównianej roboty!
Wróćmy do terenów turystycznych. Rok temu pisałem z wielką nadzieją o powstałym wówczas zalążku parku wokół jeziora domowego – małego. Dzisiaj już widać efekt, choć nie jest to jeszcze ten park, który kiedyś otoczy jezioro. Zieleń na razie skromna, ale dbałość o ukwiecenie całkiem sensownego układu komunikacyjnego alejek, a także ogólna czystość rokuje duże nadzieje na przyszłoroczny sezon. No cóż - ogromna przebudowa ulic otaczających nowy park od strony wschodniej psuje chwilowo ogrodowy efekt kłębami kurzu, warkotem maszyn i niezliczonymi samochodami usiłującymi zaparkować wzdłuż granic parku. Park nie jest szeroki. Widzimy zatem – od strony jeziora – skromną oazę zieleni na koszmarnym tle gigantycznego placu budowy.
No, ale poczekajmy.
Nowym tematem jest ciąg rekreacyjny wokół jeziora dużego. Myślę, że to jest coś, zwłaszcza jeśli w przyszłości uda się uruchomić plażę z kąpieliskiem. Z oczyszczoną wodą, od której nie dostaje się pryszczy i od której nie odpadają kończyny górne i dolne.
Wiem, że zeszłoroczne eksperymenty dotyczące uzdatnienia wody jeziora dają taką nadzieję, poczekajmy zatem, bacznie obserwując, jak toczą się prace wokół przyszłej plaży.
Toczą się na ogół sensownie. Choć nie wszystko mnie przekonuje. Zupełnie nie wiem, gdzie stanąć ma „wątpliwa fontanna” z postacią Krzysztofa Klenczona i tylko mam nadzieję, że nie w pięknie pomyślanym „wglądzie” od ratuszowej bramy wjazdowej w kierunku jeziora i istniejącego rekreacyjnego mola. Ten „wgląd” to dobry, urbanistyczny pomysł. Z daleka widać, że w Szczytnie jest jezioro, są wspaniałe wielkie drzewa, a w dodatku całość zwieńczono drewnianym, spacerowym pomostem. Serce rośnie! Mniej przekonuje mnie dobór klinkierowej wykładziny, w kolorze żółtym, do wykończenia opisanej alei. Rozumiem zamysł autora projektu, który założył, że wybrana płytka nawiązywać będzie do elewacji budynku szczycieńskiego sądu. To prawda – nawiązuje. Ale tylko, gdy idzie się od strony jeziora w stronę miasta i w perspektywie widać wymieniony budynek. Odwrotnie jest gorzej. Żółciutka okładzina między szarymi, zabytkowymi kamieniami ratusza z jednej strony i ciemną, wiśniową cegłą kościoła baptystów – z drugiej, wygląda jak kaczor Donald pośród stada dzikich gęsi. Być może gdyby zostawiono klinkier żółty jako wykładzinę nawierzchni drogi, a pionowe murki wyłożono by inaczej, efekt byłby mniej rażący. No, ale jest, jak jest.
Dla jasności. Nie uważam tego za błąd. Nie wykluczam, że jako projektant przyjąłbym takie samo założenie. No, ale czasem okazuje się, że coś się nie udało i wtedy nazywamy to pomyłką. Pozostaje poczekać, aż świeżutki kolor zbrudzi się i wtedy będzie O.K.
A tak przy okazji. Zwróćcie Państwo uwagę na kamienną okładzinę szczycieńskiego ratusza. Kilka lat temu zafundowano kamieniom nowe spoiny. Znakomite, jeśli chodzi o konserwację struktury kamienia. Paskudne z wyglądu. Glutowato – wypukłe i nazbyt białe. Dziś jeszcze rażą od strony dziedzińca. Ale już od strony ulicy i placu Juranda przestały być widoczne. Zniknęły pod warstwą kurzu. Czas robi swoje!
Andrzej Symonowicz