Kilkakrotnie w moich felietonach wspominałem przepiękny Kazimierz Dolny nad Wisłą, gdzie starałem się bywać jak najczęściej – gdy tylko czas mi na to pozwalał. To rzeczywiście niezwykle urokliwe i malownicze miasteczko. Ale jego popularność, a nawet sława, to nie tylko zabytkowe piękno starych kamieniczek, nadwiślańskich skarp i tajemniczych, leśnych wąwozów. To także fenomen mieszkańców miasteczka, pośród których brać artystyczna stanowi procent niespotykany nigdzie w świecie. Wydaje mi się, że można przyjąć, iż na stu artystów malarzy żyjących w Polsce, co najmniej piętnastu mieszka w niewielkim Kazimierzu Dolnym i w dodatku są to ci z górnej półki!
Nie zamierzam tworzyć – w ramach felietonu – opracowania z gatunku historii sztuki. Niemniej przywołam dzisiaj, spośród miejscowej bohemy, kilka szczególnie charakterystycznych postaci.
Franciszek Kmita - najstarszy z nich. Skończył osiemdziesiąt dwa lata. Artysta słynny w świecie. Kiedy jako szesnastolatek, po Powstaniu Warszawskim, wylądował w syberyjskim łagrze, w miejscowości Borowicze, zachwyciły go obrazy wiszące na ścianach miejscowej cerkwi, przerobionej na obozowy szpital. Dużo później dowiedział się, że były to dzieła samego Marca Chagalla, późniejszego światowego Mistrza nad mistrze.
Kmita obóz przeżył, a fascynacja malarstwem pozostała. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych. Dziś sam jest sławny. Od roku 1953 mieszka w Kazimierzu Dolnym.
Jako czołowych artystów miasteczka nad Wisłą przyjęto wymieniać jednym tchem Kmitę i Łazorka.
Jaś Łazorek od niedawna nie żyje. Pozostawił po sobie ogromną ilość obrazów, a także nie mniejszą liczbę naśladowców, bowiem wypracowany przez niego pozornie nonszalancki styl, dekoracyjność prac i jasna, wesoła kolorystyka, zapewniły mu nieustający zbyt, a zatem i pieniądze. Jego prace kupowali i wciąż kupują kolekcjonerzy z całego świata. Z historii wiemy, że takie powodzenie za życia artysty nie jest zjawiskiem nagminnym. No i stąd ci liczni naśladowcy stylu Łazorka.
Janek posługiwał się tylko jedną ręką. Drugą miał martwą. A przy tym był nieprawdopodobnie pracowity. Kiedy prowadził plenery z młodymi artystami, budził ich przed świtem, aby „załapali się” na wschód słońca i nie pozwalał iść spać dopóki nie wyrobią swojej dziennej normy. Sam Łazorek nie ustawał w malowaniu. Pamiętam te wieczorne, młodzieżowe skargi wygłaszane przy kielichu. Szczególnie zapadła mi w pamięć wypowiedź sławnego dziś Janusza „Gacka” Olszewskiego, który patrząc smutno na Łazorka, tak mu rzekł:
- Jasiu. Jakie to szczęście, że dobry Pan Bóg dał ci tylko jedną rączkę. Przecież gdybyś miał obie, to zamęczyłbyś nas tu wszystkich na śmierć, a przecież byłoby to ze szkodą dla wielkiej sztuki, jaką wszakże reprezentujemy!
Pośród wielkich z Kazimierza warto jeszcze wymienić Jerzego Gnatowskiego. Mistrza pejzażu. Wykładowcę malarstwa. Członka Brytyjskiej, Królewskiej Akademii Akwareli i innych zacnych stowarzyszeń. Wernisaże jego kolejnych wystaw uważa się za najważniejsze wydarzenia w mieście. Zjeżdżają się wówczas niezliczeni goście z całej Polski, a także z wielu krajów europejskich. A potem przez długie tygodnie jest co wspominać.
A wszystko to zaczęło się przed laty. Od Tadeusza Pruszkowskiego. Profesora Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie od roku 1922, a od roku 1930 Rektora tejże uczelni. Ów słynny malarz, od początku profesury, zaczął organizować dla swoich studentów plenery malarskie w Kazimierzu Dolnym. Tamże wybudował wkrótce willę dla siebie, według projektu profesora Lecha Niemojewskiego. Willa stoi do dziś. W roku 1925 Tadeusz Pruszkowski założył Towarzystwo Przyjaciół Kazimierza. Także istnieje do dziś. I stąd to liczne grono artystów. Także istnieje po dziś dzień.
Andrzej Symonowicz