Tytuł felietonu napisałem w cudzysłowie. Świadomie, ponieważ tytułowe określenie traktuję, jako żart. Wyjaśnię dlaczego.
Otóż od niepamiętnych (jak dla mnie) czasów, zacni obywatele miasta Szczytno, w ilości około sześćdziesięciu chłopa, spotykają się dwa razy w roku, z okazji Święta Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. Spotkania te mają charakter typowego „śledzika”, aczkolwiek bardzo eleganckiego i zawsze w tym samym lokalu. Zapraszani na owe spotkania są wyłącznie panowie. Bez żon, czy też jakichkolwiek przedstawicielek płci odmiennej. Przypuszczam, że owa tradycja ma swoje korzenie w czasach, kiedy ja osobiście nic jeszcze nie wiedziałem o Szczytnie, a szlachetne, miejscowe grono, dzisiaj panów raczej starszych, stanowiło wówczas ścisłą elitę intelektualną, a także biznesową miasta. Zresztą nadal stanowi, bowiem poza wiodącą prym gromadką zasłużonych emerytów, nieformalną grupę towarzyską zasilają kolejni czynni przedsiębiorcy, prominentni działacze, a także menadżerowie, inżynierowie oraz, ma się rozumieć, prezesi. Od ładnych kilku lat ja także bywam zapraszany na owe świąteczne spotkania, czyli „opłatek” i „śledzika”. Poczytuję to sobie za ogromny zaszczyt. Szczytnianinem jestem zaledwie od piętnastu lat i odnoszę wrażenie, że miejscowa ludność wciąż uważa mnie za obcego. W dodatku warszawiaka, co dla mazurskiego tubylca brzmi raczej wrednie. A tu nagle spotkało mnie aż takie wyróżnienie! Toteż nie opuściłem, jak dotychczas, żadnej z świątecznych imprez.