Tak zwana stara szkoła. Ludzie, z którymi los nas zetknął i którzy zaimponowali nam jakimś nietypowym zachowaniem. Często zachowaniem, o którym mówi się, że było staroświeckie, lub też „starej daty”.
Poznałem kilka takich osób.
Kiedy jako młody człowiek rozpocząłem działalność wystawienniczą, mój szef najpierw skierował mnie do pomocy Mistrzowi. Konkretnie zostałem wysłany do jednego z warszawskich muzeów, gdzie nad realizacją nowych ekspozycji czuwał znakomity ówczesny projektant Czesław Wielhorski. Pan Wielhorski, spadkobierca tytułu hrabiowskiego, w owych latach mężczyzna po sześćdziesiątce, należał do projektanckiej elity. Przedstawiłem się. Mistrz był niezwykle eleganckim człowiekiem. Szpakowaty, dystyngowany pan w garniturze, nieskazitelnie białej koszuli ze starannie dobranym krawatem. Dostojeństwo porażało, tym bardziej, że wokół kłębił się tłum montażystów, warczały piły, stukały młotki, hałasowały wiertarki. Spojrzał na mnie pan Wielhorski uważnie, po czym powitał mnie w sposób następujący:
- Proszę pana, mam na imię Czesław i proponuję, abyśmy od razu przeszli na ty. Mamy pracować razem, a ja wbrew pozorom jestem raczej nerwowy i zdarza mi się podczas pracy rzucić grubszym słowem. Niektóre ogólnie przyjęte zwroty wymagają formy „ty”. Sam pan przyzna, że wyjątkowo idiotycznie brzmiałoby na przykład „k… pańska mać”.
No i przez wiele lat byliśmy na ty.
Oryginałem obdarzonym subtelnym poczuciem humoru był znakomity rysownik, satyryk, znawca historii, gawędziarz i w ogóle „człowiek orkiestra” – Szymon Kobyliński. Pamiętam, jak podczas jakiegoś telewizyjnego wywiadu spytano go, skąd taka ogromna wiedza dotycząca tylu dziedzin i skąd tak szeroki wachlarz zainteresowań.
- Po prostu jestem inteligentem, a to zobowiązuje – odpowiedział skromnie indagowany.I miał rację.
Zdarzyło mi się przed laty plażować w Juracie obok miejsca, gdzie zwykł zażywać słonecznych kąpieli Szymon Kobyliński. Pan Szymon zawsze wypoczywał w leżaku, ubrany w płócienny garnitur, którego marynarka miała krótkie rękawy. Mimo upału nigdy nie zdejmował żadnego z elementów stroju. Pewnego dnia opalający się obok popularny prezenter telewizyjny spytał go dlaczego mimo upału nie uważa za stosowne rozebrać się.
- Lekarz mi zabronił – odpowiedział pan Szymon.
- A z jakich to powodów? – zainteresował się prezenter.
- Z estetycznych, proszę pana, z estetycznych – odpowiedział znany rysownik świadom swojej tuszy i dojrzałego wieku.
Zabawną anegdotkę opowiadał mi były lotnik RAF-u, którego wojenne losy rzuciły do Finlandii. Długie lata po wojnie, mieszkając już w Polsce, utrzymywał bliskie kontakty z fińskimi przyjaciółmi. W sezonie zapraszano go na polowania w elitarnym „królewskim” kole łowieckim. Polowanie zazwyczaj kończyło się biesiadą, którą przygotowywał jeden z kolegów – staruszek piastujący tytuł królewskiego kucharza.
W kolejnym polowaniu wziął udział po raz pierwszy młody fiński dyplomata. Podczas tradycyjnej uczty młody ów człowiek, próbując potraw, poprosił o sól. I wtedy to uniósł się sam łowczy i następującą tyradę wygłosił:
- Młody człowieku, jeśli oglądasz obraz Picassa lub innego mistrza, to czy wołasz o pędzel i farby, aby coś poprawić? Nie! Zatem obcując z dziełem jakie stworzył nasz wielki Kucharz Królewski nie śmiej wołać o sól! Rozkoszuj się, albo nie jesteś godzien zaszczytu, który cię spotkał.
Wiwat stara szkoła!