Potężna wichura, która w ubiegłym tygodniu przeszła m. in. nad Jerutkami, wyrządziła wiele szkód. We wsi nie ucierpiało żadne domostwo i nikt z ludzi, ale ofiarą szalejącego żywiołu stała się rodzina boćków.
- Nagle, około godz. 20.00 całą wieś ogarnęły ciemności i zaczął dąć straszny wiatr – relacjonuje Jerzy Kołakowski, mieszkaniec Jerutek. Na jego rodzinę padł blady strach, bo wydawało się, że rozszalały żywioł rozniesie zabudowania gospodarskie albo dom mieszkalny, w którym się skrył wraz z domownikami. Szczęściem w nieszczęściu, skończyło się na tym, że wichura zerwała bocianie gniazdo, które 15 lat temu założyły boćki na słupie energetycznym stojącym tuż obok posesji pana Jerzego. Całe wydarzenie rozegrało się niemal na oczach jego sąsiadki Haliny Cudnoch, która akurat wychodziła z domu swojego syna.
- Najpierw usłyszałam głośny huk, potem zobaczyłam już tylko resztki gniazda na ziemi, a przy nim przerażone, skulone boćki. Jeden z nich, jakby bez życia, leżał nieco dalej pod płotem – opisuje pani Halina. Zaraz przyszła jej do głowy myśl, aby ratować ptaki, zadzwonić po pomoc, ale jak, gdy we wsi wysiadł prąd i nie działał internet. Wówczas znajomy poradził, aby zadzwoniła z komórki do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie. Pracownik tej instytucji obiecał przyjazd następnego dnia.
Tymczasową opiekę nad poszkodowanymi boćkami roztoczył Jerzy Kołakowski, zabierając je z rozrzuconych na ziemi resztek gniazda. Ptaki, jakby świadome niesionej im pomocy, nie przeciwstawiały się i bez oporu dały się zanieść do zabudowań gospodarczych. Na drugi dzień przyjechał specjalista z Bukwałdu i zabrał najbardziej poszkodowanego ptaka, który jak sądziła pani Halina, stracił życie. Według jego opinii, bociek ucierpiał tak mocno nie od upadku, ale od porażenia prądem i choć daje oznaki życia, nie jest pewne czy wyzdrowieje. Co do pozostałych, to ich życiu nic nie grozi i jesienią bez problemów powinny odlecieć do Afryki. Obecnie Jerzy Kołakowski przeniósł boćki ze stodoły do szopki, gdzie przebywają razem z kurami i kaczkami. Z kolei synowie pani Haliny Cudoch dostarczają im codziennie świeże, małe rybki, które łowią w nieodległym stawie.
Marek J.Plitt/fot. M.J.Plitt