Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych był pięknym okresem rozwoju kultury młodzieżowej. Wówczas to święciły tryumfy - na arenie nie tylko polskiej - liczne teatry studenckie jak krakowski Teatr STU, wrocławski „Kalambur”, czy warszawski STS. W Teatrze STU, pod wodzą Krzysztofa Jasińskiego, debiutował późniejszy aktor zawodowy Jerzy Stuhr – wówczas student polonistyki, którą ukończył przed rozpoczęciem studiów w Krakowskiej Wyższej Szkole Teatralnej. Po latach zaś został on tejże uczelni rektorem! W „Kalamburze” zaczynał dzisiejszy dyżurny satyryk - Tadzio Drozda. Debiutował tam także znany obecnie z Kabaretu „Elita” - Staszek Szelc – dzisiaj łysy grubas, zapamiętany przeze mnie jako młody, przystojny kulturysta o niezwykłej sile. Także w „Kalamburze” rozpoczynała karierę Ewa Dałkowska - podobnie jak Stuhr - studentka polonistyki, którą to polonistykę zdążyła ukończyć zanim rozpoczęła studia w Wyższej Szkole Teatralnej.
O Warszawskim Studenckim Teatrze Satyryków wspomniałem tydzień temu. Dość powiedzieć, że to stamtąd wywodzą się takie późniejsze sławy jak Agnieszka Osiecka, Olga Lipińska, Stanisław Tym, Krystyna Sienkiewicz, czy niezapomniany profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski. Wiele lat później, w swoim kabareciku telewizyjnym, Olga Lipińska przypomniała sporo piosenek z lat STS-u. I nic nie świadczyło o tym, że są to utwory sprzed co najmniej czterdziestu lat. A swoją drogą, czy ktoś z moich czytelników może pamiętać, że popularny dziś szlagier „Konik, z drzewa koń na biegunach…” to także STS-owski przebój, chyba z końca lat pięćdziesiątych lub początku sześćdziesiątych. Kolejne premiery STS-u były zawsze wydarzeniem na skalę podobną do premier krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Na przedstawieniu „Kochany panie Ionesco”, autorstwa Stanisława Tyma, gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych, byłem jedenaście razy, bo tak mi się niezwykle podobało! Autor, czyli Stanisław Tym, żartobliwie zwracał się w tym spektaklu do znanego i popularnego wówczas dramaturga francuskiego – Eugene Ionesco, zwanego królem absurdu, aby chociaż on pomógł mu zrozumieć ogrom bzdur i niekonsekwencji trawiących ówczesną Polskę. Kolejne odsłony przedstawienia przedzielały piosenki śpiewane przez Fryderykę Elkanę. To właśnie wiele z nich wykorzystała później Olga Lipińska.
Freda Elkana wkrótce wyemigrowała do Szwecji. Później przyjeżdżała wielokrotnie do Polski. Ostatni raz widzieliśmy się cztery lata temu. Niedawno zmarła.
Po zakończeniu spektaklu w Studenckim Teatrze Satyryków stali goście, inni wtajemniczeni oraz aktorzy i twórcy spektaklu kontynuowali wieczór w teatralnym bufecie, dla ogółu niedostępnym. I to stanowiło te najbardziej niezapomniane chwile. Bywałem na owych spotkaniach z Barbarą – moją akademicką sympatią, studentką architektury. Baśka była piękna i zbudowana według najlepszych zasad proporcji. Jaś Tadeusz Stanisławski, jeszcze wtedy nie profesor mniemanologii, ale już znany jako młodzieniec kochliwy, snuł się za Basią po kuluarach i wzdychał: „OOOCH ARCHITEKTURO!” Ryszard Pracz siadał do bufetowego pianina i śpiewał po rosyjsku „Kagda ja był malcziszkoj”, a chórek pod wodzą Markuszewskiego wykonywał dwuznaczny przebój „ Bo ja mam zęby w d….” (przepraszam czytelników, ale śpiewało się wówczas taki radosny przebój kabaretowy). Atmosfera dominowała luźna i artystyczna, jak to u bohemy (po polsku – cyganerii).
Na tego rodzaju spotkaniach pospeklaktowych bywało szereg znaczących osób z różnych dziedzin życia publicznego. W późniejszych latach esteesowcy wpadli na pomysł wykorzystania powstałych znajomości i wystawili w kuluarach księgę pod tytułem „Co kto może załatwić?”. Chodziło o to, aby stali goście zapisywali jakie mają możliwości załatwienia tego lub owego, aby inni, równie starzy bywalcy, mogli z ich możliwości skorzystać. Pośród prominentnych osób, gościem teatru STS bywał Józef Cyrankiewicz. Wówczas już nie premier (premierem był do roku 1970), ale ciągle jeszcze piastujący godne, honorowe stanowiska państwowe. Zachował się jego osobisty wpis do wymienionej księgi. Nie mam obecnie dostępu do oryginału, więc zacytuję to co zapamiętałem. Brzmiał on mniej więcej tak: „Ja już chyba załatwiłem wszystko co mogłem – Józef Cyrankiewicz”.
Andrzej Symonowicz