"Dziś prawdziwych pieśniarzy już nie ma..." można by zanucić nostalgicznie, parafrazując hit Stana Borysa. Wielu współczesnych muzyków mogłoby się od tego dinozaura estrady uczyć nie tylko scenicznego obycia, ale i ludzkiego wizerunku, pozbawionego gwiazdorskich, mało pociągających manier.
Tylko jedna słabostka
W świetlicy Miejskiego Ośrodka Sportu, który na czas koncertów podczas tegorocznych "Dni i Nocy Szczytna" zamienił się w garderoby dla artystów i miejsce ich spotkań z fanami, do Stana Borysa ustawiła się spora kolejka. Stawali do wspólnej fotografii, prosili o autografy, ale nie tylko.
- Jestem szczęśliwa, że mogę uścisnšć Pana dłoń - mówiła do artysty pani Jolanta z Linowa, "na oko" lat czterdzieści parę, przyklęknąwszy przed siedzącym na krześle muzykiem i z nabożną niemal czcią delikatnie potrząsając swoją i piosenkarza prawicą. Bohater wieczoru, jak "Kurek" z boku zaobserwował, był tą czcią i mile połechtany, i zażenowany. Później przyznał, że z podobnymi objawami sympatii spotyka się często.
Stan Borys - Stanisław Guzek - sympatyczny, miły, filozoficznie i pokornie nastawiony do ludzi i świata piosenkarz jedną ma tylko słabostkę - swój wiek. Pani Jolanta próbowała się tego dowiedzieć, ale bez powodzenia. Pytany - wymiguje się delikatnie, ale skutecznie, prawiąc dusery zainteresowanym tematem paniom.
- On jest chyba rok młodszy ode mnie, no to ma z 63 lata - prekursor i propagator rocka na antenie polskiego radia Witold Pograniczny obiekcji "kalendarzowych" nie ma.
Za Borysem z Las Vegas
Nie tylko mieszkanka Linowa przybyła na sobotni, szczycieński koncert dla Stana Borysa. Roman, wiekowo "w okolicach" trzydziestki, pokonał znacznie dłuższą trasę, przyleciał aż z... Las Vegas i nie tylko on, bo jeszcze dwóch innych fanów i przyjaciół artysty.
- Poznaliśmy się na jakimś koncercie w Stanach i tak jakoś zrodziła się przyjaźń - mówi Stan Borys, kiedy już wyrwał się z uścisków przyjaciół i umilkły okrzyki radości. Nie spodziewał się tego spotkania w Szczytnie. Koledzy zza oceanu dali o sobie znać z widowni, a zaraz po koncercie stawili się w garderobie.
Przyjaciel Klenczona
- Krzysztofa Klenczona poznałem chyba właśnie w Szczytnie, w 1967 roku, kiedy miałem tu koncert - wspomina Stan Borys. - Spotykaliśmy się czasami, najczęściej na estradach, a raczej w ich kulisach - dodaje. Trudno mówić o wzajemnych inspiracjach i wpływie muzyków na siebie - każdy z nich to odrębna indywidualność. - Ale przyjaźniliśmy się. Odprowadziłem Go w ostatnią drogę. W Jego domu, przy urnie z prochami, zgromadzili się przyjaciele, muzycy. Towarzyszyliśmy Mu przez całą dobę, śpiewając Jego piosenki.
Relaks w Szczycionku
Tegoroczna wizyta artysty w Szczytnie miała dwojaki charakter: i zawodowy (koncert), i prywatny (wypoczynek). Na kilka już dni przed koncertem zaszył się w domu przyjaciół w Szczycionku. Trochę ćwiczył, a córka gospodarzy Jolanty i Wiesława Wieczorków - Marcysia, zainspirowana melodią i słowami piosenki o cyganach, wygrzebała na strychu jakieś kolorowe fatałaszki i dla żartu "podłożyła" taniec.
- To się bardzo Stanowi spodobało. Marcysia sprowadziła jeszcze trzy koleżanki z okolicy. Dziewczynki kilka dni ćwiczyły proste układy taneczne pod okiem Stana, a później towarzyszyły mu na scenie podczas koncertu - nie kryje zadowolenia pani Jolanta, rodowita szczytnianka. Wyjechała stąd dawno, wyszła za mąż i tak się złożyło, że jej "druga połowa" czyli Wiesław Wieczorek jest wieloletnim przyjacielem Stana Borysa.
- Znają się chyba ze dwadzieścia lat - zdradziła "Kurkowi" obecna obywatelka stolicy. Sentyment do rodzinnych stron sprawił, że w Szczycionku wznieśli swój letni dom i tam właśnie, podczas wizyt w kraju, wypoczywa u nich Stan Borys.
Halina Bielawska
2004.07.28