Reklama

BANER WSPÓLNY 110325

"Dziś prawdziwych pieśniarzy już nie ma..." można by zanucić nostalgicznie, parafrazując hit Stana Borysa. Wielu współczesnych muzyków mogłoby się od tego dinozaura estrady uczyć nie tylko scenicznego obycia, ale i ludzkiego wizerunku, pozbawionego gwiazdorskich, mało pociągających manier.

Sympatyczny dinozaur

Tylko jedna słabostka

W świetlicy Miejskiego Ośrodka Sportu, który na czas koncertów podczas tegorocznych "Dni i Nocy Szczytna" zamienił się w garderoby dla artystów i miejsce ich spotkań z fanami, do Stana Borysa ustawiła się spora kolejka. Stawali do wspólnej fotografii, prosili o autografy, ale nie tylko.

- Jestem szczęśliwa, że mogę uścisnšć Pana dłoń - mówiła do artysty pani Jolanta z Linowa, "na oko" lat czterdzieści parę, przyklęknąwszy przed siedzącym na krześle muzykiem i z nabożną niemal czcią delikatnie potrząsając swoją i piosenkarza prawicą. Bohater wieczoru, jak "Kurek" z boku zaobserwował, był tą czcią i mile połechtany, i zażenowany. Później przyznał, że z podobnymi objawami sympatii spotyka się często.

Stan Borys - Stanisław Guzek - sympatyczny, miły, filozoficznie i pokornie nastawiony do ludzi i świata piosenkarz jedną ma tylko słabostkę - swój wiek. Pani Jolanta próbowała się tego dowiedzieć, ale bez powodzenia. Pytany - wymiguje się delikatnie, ale skutecznie, prawiąc dusery zainteresowanym tematem paniom.

- On jest chyba rok młodszy ode mnie, no to ma z 63 lata - prekursor i propagator rocka na antenie polskiego radia Witold Pograniczny obiekcji "kalendarzowych" nie ma.

Za Borysem z Las Vegas

Nie tylko mieszkanka Linowa przybyła na sobotni, szczycieński koncert dla Stana Borysa. Roman, wiekowo "w okolicach" trzydziestki, pokonał znacznie dłuższą trasę, przyleciał aż z... Las Vegas i nie tylko on, bo jeszcze dwóch innych fanów i przyjaciół artysty.

- Poznaliśmy się na jakimś koncercie w Stanach i tak jakoś zrodziła się przyjaźń - mówi Stan Borys, kiedy już wyrwał się z uścisków przyjaciół i umilkły okrzyki radości. Nie spodziewał się tego spotkania w Szczytnie. Koledzy zza oceanu dali o sobie znać z widowni, a zaraz po koncercie stawili się w garderobie.

Przyjaciel Klenczona

- Krzysztofa Klenczona poznałem chyba właśnie w Szczytnie, w 1967 roku, kiedy miałem tu koncert - wspomina Stan Borys. - Spotykaliśmy się czasami, najczęściej na estradach, a raczej w ich kulisach - dodaje. Trudno mówić o wzajemnych inspiracjach i wpływie muzyków na siebie - każdy z nich to odrębna indywidualność. - Ale przyjaźniliśmy się. Odprowadziłem Go w ostatnią drogę. W Jego domu, przy urnie z prochami, zgromadzili się przyjaciele, muzycy. Towarzyszyliśmy Mu przez całą dobę, śpiewając Jego piosenki.

Relaks w Szczycionku

Tegoroczna wizyta artysty w Szczytnie miała dwojaki charakter: i zawodowy (koncert), i prywatny (wypoczynek). Na kilka już dni przed koncertem zaszył się w domu przyjaciół w Szczycionku. Trochę ćwiczył, a córka gospodarzy Jolanty i Wiesława Wieczorków - Marcysia, zainspirowana melodią i słowami piosenki o cyganach, wygrzebała na strychu jakieś kolorowe fatałaszki i dla żartu "podłożyła" taniec.

- To się bardzo Stanowi spodobało. Marcysia sprowadziła jeszcze trzy koleżanki z okolicy. Dziewczynki kilka dni ćwiczyły proste układy taneczne pod okiem Stana, a później towarzyszyły mu na scenie podczas koncertu - nie kryje zadowolenia pani Jolanta, rodowita szczytnianka. Wyjechała stąd dawno, wyszła za mąż i tak się złożyło, że jej "druga połowa" czyli Wiesław Wieczorek jest wieloletnim przyjacielem Stana Borysa.

- Znają się chyba ze dwadzieścia lat - zdradziła "Kurkowi" obecna obywatelka stolicy. Sentyment do rodzinnych stron sprawił, że w Szczycionku wznieśli swój letni dom i tam właśnie, podczas wizyt w kraju, wypoczywa u nich Stan Borys.

Halina Bielawska

2004.07.28