Rozmowa z prof. Radosławem Laskowskim, byłym judoką Gwardii Szczytno, wychowankiem Tadeusza Dymerskiego

Szczytnu brakuje lobby
- Dla mnie Tadeusz Dymerski był drugim ojcem, a nawet pierwszym, bo mój tata bardzo wcześnie umarł - mówi o swoim pierwszym trenerze prof. Radosław Laskowski (z prawej)

Na czym polega fenomen Tadeusza Dymerskiego? Większości znajomych kojarzy się przede wszystkim z łagodnością. To raczej nie sprzyja osiąganiu mistrzowskich wyników, a jednak jego podopieczni odnosili sukcesy i to nie tylko na matach w Polsce.

- Trener Dymerski zawsze był z nami nie tylko na macie, ale i poza nią. Mobilizował nas nie tylko poprzez sport, ale także wzbudzanie szeregu zainteresowań. Często pożyczał książki naszych wieszczów narodowych, a także o tematyce historycznej. Jak jechaliśmy nyską milicyjną na zawody, to czytał nam teksty o tematyce patriotycznej. Z jednej strony pilnował dyscypliny, z drugiej na dużo nam pozwalał. Dla mnie był drugim ojcem, a nawet pierwszym, bo mój tata bardzo wcześnie umarł. Pochodzę raczej z biednej rodziny, więc ciężką pracą, którą mi wskazał, zdobyłem to co zdobyłem. Moja żona na jego niedawnym jubileuszu podarowała mu książkę z podziękowaniem za wychowanie męża.

Kiedy zaczęła się pana przygoda z judo w Gwardii Szczytno?

- To było w roku 1975 roku, gdy miałem 9 lat. Trener Paweł Dudo robił wówczas egzaminy sprawnościowe i siłowe do sekcji judo. Niestety, przy dwóch pierwszych podejściach oblewałem je, bo byłem za słaby fizycznie. Nie poddałem się jednak i za kolejnym razem trafiłem na trenera Tadeusza Dymerskiego, który przygarniał tych, którzy nie zdawali testów. W ten sposób ja i m.in. Marek Lech, zaczęliśmy trenować pod jego okiem. Po 3 latach byliśmy już czołowymi zawodnikami w Polsce wśród kadetów, a następnie w juniorach. Po 10 latach i ukończeniu Technikum Rolniczego opuściłem Szczytno, by studiować w Gdańsku.

Ale ze sportem Pan nie zerwał.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.