Teraz, gdy już umiem obsługiwać aplikację zapisującą i wykreślającą przebieg tras wędrówek po okolicy, to przyznam, że... lubię endomondo.
Jest to świetny monitoring dokonań sportowych. Po każdym marszu wiem ile zrobiłam kilometrów, z jaką prędkością, ile spaliłam kalorii... Telefon komórkowy ma moc możliwości, a obsługiwanie nowości sprawia radość. I pomyśleć, że w czasach mojej młodości telefony stacjonarne posiadali wybrańcy. Dzwoniło się do nich z budek telefonicznych. Jako ciekawostkę podam, że czas oczekiwania na telefon, w przypadku moich rodziców to... 8 lat. Jak się wówczas żyło? Normalnie i bezstresowo. Teraz każdy jest przywiązany do komórki i jej wymyślnych aplikacji. Oczywiście jestem za nowoczesnością, choć z sentymentem wspominam czasy telefonów stacjonarnych. Takowy nadal posiadam, ponieważ spełnia on rolę sentymentalną, a nie użytkową. Wracając jednak do rzeczywistości na kolejny marsz oczywiście zabrałam komórkę i od razu włączyłam endomondo. Wędrówka przebiegała częścią szlaku Tatarskiego od strony Leman i wiodła do miejsca, gdzie zielona trasa spotyka się z żółtą czyli ze szlakiem Mazursko-Kurpiowskim. Piękna, słoneczna pogoda mimo śniegu i lekkiego mrozu wyciągnęła i innych mieszkańców naszego grodu. Zaparkowane w różnych miejscach samochody świadczyły o ich obecności. Gdyby nie zimowa pora roku można domniemać, że to zbieracze runa leśnego, gdyż wędrowali nie tak jak my ścieżkami, a na przełaj po lesie. Od naszej koleżanki, która swego czasu parała się „plowaczką” i była selekcjonerką usłyszałyśmy, że szukają zrzutów. Wyjaśniła, że właśnie teraz jelenie zrzucają poroża i w lasach pełno zbieraczy tyk. Dodała, że poroża to element runa leśnego i stanowią własność znalazcy. Nie miałyśmy zamiaru szukać zrzutów, ani też zanurzać w las i chyba dlatego spotkała nas miła niespodzianka. Chmara jeleni przebiegła nieopodal, a w mojej kieszeni zabrzęczała komórka. Zostałyśmy namierzone i na ognisko zaproszone, tak wędrówka przez dwa szlaki przemieniła się w kulinarne smaki.
Grażyna Saj-Klocek