Barwny korowód czytelników "Kurka Mazurskiego", który 1 maja wyruszył z placu Juranda do leśniczówki Lipnik składał się z blisko pół tysiąca osób. Na trasie poznawaliśmy tajemnice, których niezliczoną ilość kryją w sobie mazurskie lasy.

Szlakiem leśnych tajemnic

Tegoroczny dziewiąty już rajd "Kurka Mazurskiego" zwabił przede wszystkim młodzież, która na placu Juranda, przed siedzibą "Kurka Mazurskiego" zaczęła się gromadzić już na pół godziny przed planowanym wymarszem. Przy ruszaniu w trasę rajdowiczom przygrywała "Orkiestra Garażowa" Olka Tomaszczyka, która zupełnie niezapowiedziana, ale z pewnością ku ogólnemu zadowoleniu, pojawiła się przy naszej siedzibie.

Jeszcze tylko rozwinąć transparent, jeszcze tylko rozdać "Kurkowe" flagi - i można ruszać. Na czele kolumny pojazd oryginalny, nie tylko dlatego że jedyny w Szczytnie, ale głównie przez to, że stanowi dzieło rąk własnych kierowcy - miejscowa riksza.

I ruszamy. Panowie policjanci wspomagają jak mogą, by z chaotycznej początkowo, a nie małej wszak grupy stworzyć w miarę zorganizowaną kolumnę marszową. "Kręcioły" pilnują porządku i w ten sposób piechurzy przemierzają ulice miasta, pozdrawiając mieszkańców grodu tradycyjnym "hip, hip - hura" lub tylko machaniem rękami i chorągiewkami.

Mrówcze kopce i żywica z Chin

Trasa leśnej wędrówki opracowana została przy wydatnej współpracy "Kręciołów" i leśników z Nadleśnictwa Szczytno po to, by mogli oni zdradzić uczestnikom rajdu jak najwięcej leśnych tajemnic. A tych - jak mogli się piechurzy przekonać, słuchając Mariusza Karpińskiego ze szczycieńskiego nadleśnictwa - jest bez liku. Opowiadał leśnik o mijanych po drodze pomnikach przyrody - ponad 200-letnich bliźniaczych dębach i największej sośnie nie tylko w Polsce, ale i Europie. Nie tylko największej, ale i najgrubszej, bo w obwodzie mierzy ona aż 4 metry. Dowiedzieli się uczestnicy rajdu o tym, dlaczego leśnicy przesiedlają mrówki i że jeden rój potrafi zasiedlać kilka, a nawet kilkanaście mrowisk, połączonych ze sobą podziemnymi korytarzami. Mówił leśnik o gospodarowaniu leśnymi zasobami, o budowaniu specjalnych ptasich siedlisk tak, by te ptaki do lasu zwabić, o mazurskich sosnach z rodowodem i o tym, że już z mazurskich drzew nie pozyskuje się żywicy, bo... tańsze jest sprowadzanie jej z Chin.

Opowiadał też pracownik nadleśnictwa o pojedynczych okazach daglezji, które jeszcze przed wojną na Mazury sprowadzano, ale było im za zimno. Rzadkie tylko okazy zdołały przetrwać. Pokazywał rajdowiczom las, strawiony przez pożar, okaleczone drzewa, które już nigdy nie będą miały tyle siły, by rosnąć tak wysoko, jak ich zdrowi kuzyni. Dowiedzieli się piechurzy, że w nadpalonych drzewach jeszcze przez co najmniej 15, a nawet 20 lat po pożarze utrzymuje się podwyższona temperatura. Mówił leśnik o ptakach gnieżdżących się w lasach, którymi wędrowaliśmy, o sarnach, jeleniach i wilkach, a także o dzikach, które buchtując wskazują miejsca z dużymi ilościami owadów - szkodników drzew i przez to nieświadomie, ale bardzo skutecznie współpracują z gospodarzami lasu. Zresztą wszystkie stworzenia zamieszkujące las ze sobą współpracują.

- Las jest bardzo podobny do człowieka. To jednolity organizm, składający się z różnych elementów - komórek, tworzących tkanki. Każda ma ważną funkcję do spełnienia po to, by cały organizm działał zdrowo - tłumaczył młodym ludziom Mariusz Karpiński, wcześniej odpowiadając na szereg zadawanych przez nich pytań. - Nagminne wyrzucanie śmieci, podpalenia, niszczenie ściółki działa na las jak bakterie i wirusy na człowieka, wywołuje choroby i osłabia leśny organizm.

Meczowo-rozrywkowo

Blisko 12-kilometrową drogę "kurkowy" korowód pokonał bez większych przeszkód i dotarł do leśnictwa Lipnik, witany u progu przez gospodarza terenu leśniczego Krzysztofa Dobrzyńskiego.

Myliłby się ten, kto byłby przekonany, że strudzeni marszem piechurzy zlegli natychmiast na każdym dostępnym skrawku soczystej trawy i w bezruchu delektowali się długim wypoczynkiem. Młódź ma bowiem niespożyte pokłady energii i niemal natychmiast po wkroczeniu na teren doraźnego biwakowiska, do organizatorów zaczęli się zgłaszać i nieco starsi, i ci całkiem młodzi uczestnicy, zainteresowani udziałem w zapowiadanych grach i konkursach. Zanim jednak sami przystąpili do zmagań wszelakich, przyszło im kibicować podczas siatkarskiej potyczki, w której po jednej stronie stanęli przedstawiciele redakcji i rajdowiczów, zaś po drugiej - reprezentacja gospodarza - samorządu gminnego, z wójtem Sławomirem Wojciechowskim na czele. Doping, co prawda, za wielki nie był, ale i tak zmęczeni marszem piechurzy pokonali samorządowców 2:1. Stawką była beczka piwa, ufundowana przez prezesa Gminnej Spółdzielni "SCh" w Szczytnie Kazimierza Samojluka.

Oprócz zmagań w ramach tradycyjnych, rajdowych konkurencji, odbyło się też kilka konkursów przygotowanych przez leśników. Największym zainteresowaniem nie tylko maluchów, ale i nieco starszych rajdowiczów cieszyła się... sikawka - motopompa, służąca leśnikom do gaszenia pożarów w zarodku.

Gdy ktoś siły tracił, mógł je od razu wzmocnić, bo przez cały czas pobytu na terenie leśniczówki Lipnik wydawane były rajdowiczom fundowane przez redakcję posiłki: bigos, grochówka i kiełbaski. A gdy wyczerpano zasób przygotowanych gier i zabaw, i gdy zwycięzcom rozdano nagrody, gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, przyjechały autobusy i... koniec rajdu. Do spotkania za rok!

Halina Bielawska

2004.05.05