Tajemnicze zbiorniki

W poprzednim numerze „Kurka” była opisana akcja ratowania kotka, który wpadł był do podziemnego zbiornika znajdującego się na terenie dawnej oczyszczalni ścieków przy ul. Łomżyńskiej. Jak pamiętamy, dzięki strażakom kocia przygoda skończyła się szczęśliwie, ale zaintrygowani i lekko zaniepokojeni Czytelnicy pytają nas teraz, cóż to za tajemnicze podziemne zbiorniki znajdują się w naszym mieście i czy przypadkiem nie zachodzi obawa, że może do nich wpaść także człowiek. Nim przejdziemy do właściwej odpowiedzi dodajmy, że z tymi zbiornikami jest tak, jak ze słynnymi jajeczkami częściowo nieświeżymi. Chodzi o to, że tak całkiem podziemne to one nie są. Owszem, zagłębiają się w grunt dość poważnie, na około 6,5 m, ale ich wierzchy znajdują się już ponad poziomem ziemi. Ulokowane są - tutaj możemy uspokoić Czytelników - nie na otwartej przestrzeni, a w niepozornym budynku przedstawionym na fot. 1. Zamknięty jest on na solidną kłódkę (sprawdziliśmy to), więc nikt postronny nie wtargnie do wnętrza, ergo nie wpadnie do zbiorników. Ta budowla, niegdyś stanowiąca integralną część miejskiej oczyszczalni ścieków, dziś służy sąsiadującemu z nią schronisku dla czworonogów za podręczny magazyn. Zapewne kiedy ktoś z obsługi schroniska tam wszedł, w tym samym czasie niepostrzeżenie zakradł się do środka ów pechowy kotek. Wracając zaś do tych częściowo podziemnych zbiorników, to jest ich w budynku dokładnie cztery, a każdy o średnicy ok. 4 m. Dodając wymienioną wcześniej głębokość 6,5 m, możemy uzmysłowić sobie ich niebagatelną wielkość. Jak nam wyjaśnił Włodzimierz Augustynowicz, pracownik spółki „AQUA”, w latach dwudziestych minionego wieku, kiedy oczyszczalnia była modernizowana, postarano się, aby z procesu utylizacji ścieków uzyskać...

MAKSYMALNE KORZYŚCI

W tych czasach opisywane zbiorniki posiadały specjalne czapy i był w nich gromadzony biogaz wydzielający się z miejskich ścieków. Zasilał on kuchenki gazowe i piecyki łazienkowe ówczesnych gospodarstw domowych. Na owe przedwojenne czasy była to na wskroś nowoczesna oczyszczalnia, w której zastosowano jeszcze i inny trik chemiczno-biologiczny, uchodzący dzisiaj za technologiczną nowinkę. Oto z końcowego osadnika ścieków część wody powracała do wstępnego zbiornika, od którego oczyszczanie się rozpoczynało. Chodziło o to, aby zaszczepić w nim bakterie rozkładające nieczystości, by wprząc je do pracy już od początkowej fazy utylizacji ścieków. Wszystkie te procesy (poszczególne fazy utylizacji) można prześledzić na wyrysowanym w 1926 r. planie-schemacie ówczesnej oczyszczalni ścieków. Przetrwał on do dzisiejszych czasów w bardzo dobrym stanie, odwrotnie niż sama oczyszczalnia. Praktycznie jedyne, co z niej zostało, to dobrze utrzymany budynek starej przepompowni, stanowiący obecnie dobro spółki „AQUA” (fot. 2) oraz obiekt w nieco gorszym stanie mieszczący podziemne zbiorniki. Poszczególne zaś zewnętrzne elementy i maszyneria dawnej oczyszczalni są już mocno zniszczone lub rozebrane. Z wielkich karuzelowych silosów, które utylizowały ścieki poprzez aktywne biologicznie warstwy wytworzone na ściankach znajdujących się w ich wnętrzu kamieni pozostały tylko nędzne resztki. Z betonowego rusztowania, stanowiącego samą w sobie historyczną pamiątkę, kamienie zostały wybrane na rozmaite, nie wiedzieć już jakie budowy.

Nad centralnymi cokołami tych silosów (fot. 3) umieszczone były jeszcze dziesięć lat temu obracające się perforowane rury rozprowadzające do ich wnętrza wstępnie oczyszczone ścieki.

- Szkoda, że nie zachowano starych urządzeń, bo dzisiaj mógłby być to zabytek techniczny, do którego byłoby można prowadzić szkolne wycieczki - powiedział „Kurkowi” jeden z pracowników spółki „Sawica”. Firma ta ma taki związek ze szczycieńskimi ściekami, że dba o należyte utrzymanie m. in. Kanału Domowego, który odprowadza zutylizowane już nieczystości z nowej oczyszczalni do jez. Sasek Mały.

PRZECIWKO SOBIE

„Sawica” konserwuje także wszelkie otwarte rowy na terenie naszego miasta, których jest, i tu uwaga, ok. 20 km! Aktualnie pracownicy tej spółki koszą skarpy jednego z większych i głębszych rowów, przebiegającego wzdłuż rubieży miasta, równolegle do ul. Gdańskiej. Właśnie od nich „Kurek”otrzymał sygnał, że okoliczni mieszkańcy sypią do niego rozmaite śmieci. Penetrując wspólnie krótki odcinek w okolicach kościoła Świętego Krzyża, rzeczywiście natknęliśmy się na sporo nieczystości. Pod jednym z przepustów ktoś wysypał, tak na oko, co najmniej skrzynkę pomidorów. Obok zauważyliśmy przebitą piłkę, a kawałek dalej walające się resztki starej kładki, która nie wytrzymała ciężaru kolejnego przechodnia, no i się załamała. Jeszcze dalej ktoś do rowu wyrzucił gruz z budowy. Jak już wspomnieliśmy rów jest aktualnie koszony, więc owe odpadki z budowy zostały już częściowo usunięte (fot. 4).

BOROWIKI, CO SIĘ ZOWIĄ

Choć mamy już za sobą połowę października i dość zmienną pogodę, warto pohasać po naszych mazurskich kniejach, bo grzybów wciąż tam w bród. Kilka dni temu wspaniałe okazy borowików znalazł pan Aleksander Krawczyk z ul. Polskiej. Jak nam powiedział, chętnie wypuszcza się do lasu, gdyż ceni ciszę i spokój, no i lubi obcować z naturą. Wielkie prawdziwki, które prezentuje na zdjęciu (fot. 5) mają kapelusze o średnicy 24 i 25 cm. Rosły w lasach rozciągających się przy szosie wiodącej na Lipowiec. Choć pan Aleksander uwielbia zbieranie grzybów, to już nie tak ochoczo podchodzi do ich czyszczenia i przyrządzania. Mimo to, pochwalił się nam, że ma już w domowej spiżarni przeszło 100 słoików marynat.

* **

Jak zdradził „Kurkowi” inny zaawansowy grzybiarz, przełom października i listopada to najlepszy czas na borowiki i rzadkie obecnie już rydze. Największych zbiorów dokonuje on w Zaduszki. Wówczas wszyscy są na cmentarzach, a w lasach jest pusto i cicho.

ŚMIERĆ DRZEWEK

Przed blokiem stojącym przy ul. Narońskiego 11 rozciąga się niewielki skrawek zieleni. Kiedyś, przed laty, co opisywaliśmy w „Kurku”, rozbestwieni wandale podcięli świeżo posadzone tam wisienki. Wówczas kilku mieszkańców błyskawicznie pospieszyło drzewkom z pomocą. Wyprostowali oni i podparli powalone pnie palikami oraz obwiązali skaleczone miejsca specjalnymi bakterio- i grzybobójczymi opatrunkami. Wisienki dzięki temu przeżyły. Rosną do dzisiaj, choć tuż u podstawy noszą wyraźne ślady tamtego barbarzyńskiego czynu. Teraz historia się powtórzyła. W minionym tygodniu z piątku na sobotę (z 3 na 4 października), bezwzględni wandale dokonali kolejnego pogromu drzewek, które zaledwie rok temu posadziła tutaj spółdzielnia „Odrodzenie”. Na załączonym zdjęciu (fot. 6), które przedstawia opisywany wyżej kawałek zieleni wszystko z pozoru wygląda normalnie. Przyblokowe drzewka niby stoją.

Cóż, stoją tylko dlatego, że są przywiązane do palików. Gdyby nie to, przewróciłyby się na ziemię, gdyż ich pnie zostały przecięte tuż przy samej ziemi. Tak potraktowane, są już nie do uratowania.

To jednak nie wszystko. Pod wspomnianym blokiem oprócz drzewek liściastych rosły także dwie małe choineczki, które z kolei posadził jeden z lokatorów za własne pieniądze. Niestety, i one podzieliły los spółdzielnianych drzewek i leżą teraz martwe na trawie (fot. 7). Jak tłumaczą „Kurkowi” mieszkańcy, wszystkiemu „winna” jest piłka. Kiedyś na osiedlowym spotkaniu rozważano kwestię, czy pod blokiem można pozwolić dzieciakom na grę w piłkę, czy też nie. Ponieważ zwyciężyło zdanie że nie, posadzono drzewka, no i grać nie było już można. Ba, z tym z kolei nie mogli pogodzić się ci, którzy byli za. Teraz są obwiniani, że w taki oto bestialski sposób dokonali zemsty. Abstrahując już od tego, jak wielce karygodny jest ów czyn - zniszczenie przyblokowych drzewek, należałoby zapytać owych miłośników gry, czemu uparli się ganiać za piłką tuż pod blokiem. Nie dość, że ów skrawek zieleni jest mały, nawet nie można tu się dobrze rozpędzić, to jeszcze przecież blisko są blokowe okna, zatem o wybicie szyby byłoby nietrudno. A to nie ma boiska nieomal tuż pod nosem przy Zespole Szkół nr 2?