Kilka dni temu otrzymaliśmy korespondencję od zdesperowanych mieszkańców ul. Tuwima. Piszą oni, że co roku borykają się z tym samym problemem. Rzecz polega na tym, że w niektórych miejscach nie da się przejechać ulicą, gdyż najzwyczajniej w świecie grzęźnie się po ośki w błocie (nawiasem mówiąc „Kurek” pisał o tym nie raz jeden). Od czasu, gdy nadeszła wiosna mieszkańcy ulicy wspólnymi siłami za pomocą łopat i własnych samochodów wyciągali z błota tych nieszczęśników, który ugrzęźli we wszechobecnej brei na dobre. A już całkiem rozpaczliwa akcja miała miejsce w sobotnie przedpołudnie 2 kwietnia. Tego dnia około godziny jedenastej pośrodku ulicy zakopał się ciągnik holujący aż dwie przyczepy załadowane drewnem opałowym. Cóż to się wtedy nie działo! Mieszkańcy jak zwykle ruszyli z łopatami na pomoc, ale tym razem, mimo usilnych starań, nie dali rady, a jedynie utaplali się w błocie po pachy.
Ulica została zatarasowana na dłużej, bo dopiero sprowadzonemu po kilku godzinach drugiemu traktorowi udało się wydobyć przyczepy i odholować na bardziej twardy grunt - fot. 1. Jak mówią mieszkańcy ul. Tuwima, miejscy urzędnicy co roku obiecują im poprawę nawierzchni, ale okazują się to tylko obiecanki - cacanki. Od lat nic się nie zmienia na lepsze. Doprowadzeni do ostateczności postanowili zwrócić się o pomoc do naszej gazety, prosząc o opisanie owej sobotniej akcji, bo może to przemówi decydentom do wyobraźni. Dodajmy jeszcze, że te heroiczne zmagania w błocie przyniosły co prawda sukces, ulica została odblokowana, ale wygląda teraz jak istne pobojowisko, pełne dziur i wykrotów głębokich na pół metra z okładem - fot. 2.
DROGA ŚMIERCI
Na niedawnej sesji Rady Miejskiej radna Anna Rybińska nazwała ulicę Władysława IV drogą śmierci. W swoim wystąpieniu zwróciła uwagę na nagminne przekraczanie dozwolonej prędkości i przypomniała o wypadku drogowym ze skutkiem śmiertelnym, do którego doszło tu 27 lutego br.
Jej zdaniem należałoby coś zrobić, aby kierowcy nie pędzili tą ulicą jak szaleni, bo kolejna tragedia jest tam tylko kwestią czasu. Samochody mkną po ul. Władysława IV rzeczywiście z nadmierną prędkością, a ugruntowała nas w tym przekonaniu nawet niezbyt długa obserwacja. Ruch panuje tam spory - fot. 3. Tak na oko widać, że niektóre pojazdy poruszają się niekiedy nawet i 80 km/godz. w dodatku wyprzedzając na tzw. „trzeciego”, co jest manewrem bardzo niebezpiecznym, mogącym spowodować zderzenie czołowe. Piesi boją się przechodzić na drugą stronę ulicy, w strachu są także rowerzyści jadący skrajem jezdni, bo bezpieczna ścieżka rowerowa zaczyna się dopiero za granicami miasta. Najskuteczniejszym sposobem ograniczenia prędkości byłoby wybudowanie progów zwalniających, zwanych też śpiącymi policjantami. Niestety, zdaniem fachowców od ruchu drogowego nie jest to możliwe w omawianym przypadku. Ulica stanowi bowiem trakt powiatowy obsługujący nie tylko mieszkańców miasta, ale i zamiejscowych, bo od niej odchodzi jedna szosa na Rudkę i druga na Zabiele. W takich przypadkach przepisy nie pozwalają na wybudowanie progów zwalniających. Cóż, można by pomyśleć o innym wyjściu - o ustawieniu radaru. Takie urządzenie mogłoby skutecznie spowolnić co bardziej krewkich kierowców, bo uderzałoby ich solidnie po kieszeni.
Tak się składa, że mamy radar w mieście stojący przy ul. Osiedleńczej - fot. 4, na której ruch jest znacznie mniejszy. Może należałoby go przenieść z większym pożytkiem właśnie na ul. Władysława IV? Są jednak pewne szkopuły. Zdaniem władz miasta, taki pojedynczy sprzęt nie byłby wystarczająco pomocny. Ulica Władysława IV, licząc od przejazdu kolejowego do granic miasta, ma ponad 920 m długości, tymczasem jak uczy praktyka, kierowcy widząc radar zwalniają tylko przed nim, a gdy miną urządzenie znowu wciskają pedał gazu do oporu. Skutecznym sposobem byłoby zatem zamontowanie kilku radarów, ale na taki wydatek miasta w obecnej dobie nie stać, podobnie zresztą jak i policji. I jeszcze jedno, bo tak naprawdę to problem leży bodaj nie w znakach, czy radarach, a w mentalności i kulturze jazdy kierowców. Coś jest takiego w tej naszej polskiej fantazji, że ta każe nam pędzić po szosach i ulicach bez pomiarkowania, no i potem są tego przykre lub śmiertelne konsekwencje.
NIEBEZPIECZNA ZEBRA
Na innego rodzaju niebezpieczeństwo drogowe zwrócił nam uwagę pewien mieszaniec ul. Solidarności. Chodzi o to, że przed Szkołą Podstawową nr 6 znajduje się przejście dla dzieci idących do szkoły, ale niestety, panuje na nim słaba widoczność - fot. 5.
Przed przejściem stoją bowiem samochody, które zasłaniają widok uczniom zmierzającym do tej placówki oświatowej (postać dziewczynki w czerwonym otoku). Nasz czytelnik postuluje postawienie tam znaku zakazu parkowania, bo przecież po drugiej stronie jest specjalna parkingowa zatoczka. No tak, tyle że wystarczyłoby tam posłać, nawet nie policjanta a funkcjonariuszy straży miejskiej i ci zrobiliby szybko porządek, bo przecież parkowanie tuż przy przejściu dla pieszych jest zabronione.
ZAŚMIECONE KACZE DOŁY
Niedaleko od SP nr 6 znajdują się słynne i każdemu chyba znane „Kacze Doły”, świetny teren do zabaw w czasie zimy, ale niewykorzystywany latem.
Pisaliśmy jeszcze na początku roku, że nasi Czytelnicy postulowali, aby okolicę tę zagospodarować mniej więcej tak, jak miało to miejsce na „Małej Bieli”. Były nawet pomysły, aby urządzić tam coś na kształt parku jurajskiego, z dinozaurami i innymi prehistorycznymi gadżetami. Tymczasem „Kacze Doły” leżą odłogiem, a okoliczni mieszkańcy, ale nie tylko i wyłącznie oni, wykorzystują teren jako lokalne wysypisko śmieci. Pośród nich, pomijając gruz, królują dwa ogromne pakunki zawierające nie wiadomo co - jakieś pakuły czy inne licho - fot. 6. Paki te wysłane aż z Włoch mają nawet swojego adresata, firmę Safilin Polska. Czyżby kurier czy też inny dostawca sądził, że Safilin ma swoją siedzibę w Kaczych Dołach? Jednak największe skupisko wszelkich odpadków znajduje się nieco dalej, tuż nad szosą lemańską. Kiedyś GDDKiA urządziła tam sobie skład żwiru i innych materiałów budowlanych, gdy remontowano drogę Szczytno – Lemany.
Teraz placyk ten, choć jest oczywiście opatrzony tablicą zakazującą wysypywania śmieci, wzięli w pacht właśnie bałaganiarze.Walają się tam za ich sprawą najróżniejsze odpadki i zdezelowany sprzęt gospodarstwa domowego, a w dodatku ciągle ktoś dowozi nowe graty. Gdy penetrowaliśmy okolicę, akurat zajechał na placyk samochód osobowy - fot. 7. Powoli wysiadł z niego kierowca i skierował się ku najbliższej kupie śmieci pomieszanych z gruzem. Zaraz spytaliśmy co go tu sprowadza, a ów odrzekł, że przyjechał wybrać sobie nieco kamieni, bo zakłada skalniak. Gdy skończył, a my odeszliśmy nie tracąc człowieka z oczu, zauważyliśmy, że niby zaczął się on rozglądać za kamieniami, a jednocześnie zza pazuchy wydobył worek z domowymi nieczystościami i hop! cisnął go między inne śmieci. No i tak od torby do torby, aż zebrała się tego cała góra.