Przed tygodniem napisałem felieton, którego celem było rozweselenie czytelników, gdy otacza nas ponury świat pandemii oraz politycznych walk. To, co dzieje się wokół, prowokuje myśli depresyjne. Toteż przytoczenie zabawnych opowiastek z życia ludzi teatru, uznałem za doskonałą odtrutkę na owo przygnębienie. Od zaprzyjaźnionych osób dowiedziałem się później, że ubawiły ich zacytowane anegdotki, zatem postanowiłem, w dzisiejszym tekście, kontynuować ów temat.

Aby pobudzić u czytelników poczucie humoru zacznę od modlitwy. Od modlitwy, którą przed laty, rozpoczynał swoje programy wrocławski kabaret „Elita”. Aktorzy prosili wówczas publiczność o powstanie z miejsc i powtarzanie za nimi następującego tekstu: Daj mi o Panie poczucie humoru, abym mógł (a panie mówią - abym mogła) posiąść umiejętność zrozumienia dowcipu... itd. Po tym wstępie uważam, że mogę już pisać. Zacznę od własnych wspomnień. W latach studenckich byłem dość silnie związany z wyższymi szkołami teatralnymi w Warszawie i Krakowie. Sam wówczas studiowałem architekturę, ale będąc aktorem-amatorem kabaretu „Stodoła” brałem udział w wspólnych, artystycznych imprezach, organizowanych z udziałem studentów wymienionych uczelni. Zacznę od zabawnego wspomnienia z sesji egzaminacyjnej po pierwszym roku krakowskich studiów teatralnych. Anegdotka dotyczy późniejszych gwiazd teatru - Ewy Dałkowskiej i Jana Prochyry. Przyjaźniliśmy się. Janek zmarł pięć lat temu. Pisałem wówczas o nim felieton. Ten zabawny egzamin opisałem. Ale kto to jeszcze pamięta? Zatem powtórzę. Para studentów miała zagrać scenkę z jednego z dramatów Czechowa. Jest to dialog prowadzony przy stole, podczas śniadania. Studenci postanowili nakryć do stołu prawdziwymi potrawami i to takimi z najwyższej półki. Tak, żeby komisja egzaminacyjna śliniła się z łakomstwa i zazdrości na sam widok i zapach. Był początek lat siedemdziesiątych. Młodzi zrujnowali się, robiąc zakupy w Peweksie. Ja też włączyłem się w akcję i podarowałem im mój największy, gastronomiczny skarb, czyli puszeczkę (właściwie słoiczek) prawdziwego, rosyjskiego, czarnego kawioru, który przed laty sam dostałem w prezencie. Rozpoczął się egzamin. Przyszli aktorzy interpretowali tekst Czechowa, jednocześnie obżerając się bezwstydnie. Tutaj dodam, że Jaś Prochyra był grubasem, co potęgowało komiczny efekt. I oto nadszedł moment kuluminacyjny. Ewa, z namaszczeniem zaczyna otwiera słoiczek z kawiorem i... zabijający smród wypełnił egzaminacyjną salę. Przechowywany przeze mnie smakołyk z jesiotra dawno już utracił swoją świeżość. Komisja egzaminacyjna uciekła, a salę długo potem wietrzono.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.