Od czasu do czasu pisuję o jazzie, ponieważ jest to mój ulubiony rodzaj muzyki. Pretekstem dla dzisiejszego felietonu stał się niedawno odbyty w sali MDK koncert, zorganizowany w ramach dorocznego JAZZ JARMARKU MAZURSKIEGO, pod nazwą „Ten stary, dobry jazz”. Tu warto zaznaczyć, że nazwa imprezy nie jest przypadkowa.
Dzisiejszy sposób wykonywania tego rodzaju gatunku daleko odbiega od pierwowzoru improwizowanej muzyki, powstałej na początku dwudziestego wieku, w Nowym Orleanie. Tamtejsze wspólne granie w stylu nazwanym później nowoorleańskim lub dixielandem polegało na radosnym improwizowaniu. Każdy miejscowy muzyk grał jak umiał, ale tak, aby muzycznie dopasować się do pozostałych. Co jakiś czas kolejny z nich popisywał się własną solówką, za co dostawał mniejsze, lub większe brawa. Robiło to wrażenie wzajemnego przekrzykiwania się instrumentów podczas żartobliwej rozmowy. Dzisiaj ten styl pomału odchodzi w zapomnienie, ponieważ współcześni muzycy, starannie wykształceni, starają się zaimponować widzom swoją muzyczną sztuką. Tworzą zatem improwizacje zawiłe i trudne do zrozumienia dla przypadkowego słuchacza. No i stało się tak, że ludyczny dotychczas jazz, w nowej formule, wkroczył do filharmonii.