To już 30 lat… - tak podpisano zdjęcie na okładce „Kurka” sprzed tygodnia. A w środku wypowiedzi kilku osób na temat niewykorzystanej szansy promocji miasta poprzez osobę Krzysztofa Klenczona. Szczególnie przypadła mi do gustu wypowiedź Jarka Chojnackiego – znakomitego artysty pieśniarza, o doświadczeniach i horyzontach daleko wykraczających poza ciasne, lokalne myślenie. Chojnacki zwraca uwagę na nieprofesjonalność przygotowywanych dotychczas promocyjnych imprez związanych z Krzysztofem Klenczonem. A także ubolewa, że: „miasto promuje się przez pofajdoki i różne dziwne rzeczy”. I tu całkowicie zgadzam się z Jarkiem. Co do pofajdoków, to warto zajrzeć do małego słownika gwary mazurskiej Erwina Kruka i tam przeczytać, że pofajdok, to po prostu młodzieniec zafajdany.
A co z pomysłami na „Szczytno Rodzinnym Miastem Klenczona”? Wystarczy spojrzeć na żałosny, przydrożny witacz miasta z informacją o tym wiekopomnym fakcie. Jaki szyld, taka też i promocja postaci słynnego muzyka i piosenkarza. No, ale jak powiedział Chojnacki, kulturą należy się choć trochę przejmować, aby móc skutecznie działać na niwie promocji. Co do „witacza”, to bodajże Kazik Napiórkowski – znakomity grafik i rysownik – zaproponował niegdyś widoczną z daleka kilkumetrową gitarę–gigant ze stosownymi napisami, ustawioną przy wjazdach do Szczytna. I to jest pomysł!
W roku 1993 urzędujący burmistrz Szczytna wysłał do Warszawy delegację w osobach Tadeusza Grzeszczyka (MDK) i Stanisławy Ostaszewskiej (Muzeum Mazurskie). Przedstawiciele dawnej ekipy szczycieńskich instytucji kulturalnych, skoordynowani do wspólnego działania, pojechali pertraktować ze słynnym Markiem Karewiczem odnośnie wykorzystania jego dorobku, związanego z Krzysztofem Klenczonem. Oczywiście dla promocji miasta. No, ale najpierw to trzeba wiedzieć, że ktoś taki jak Karewicz w ogóle istnieje. Burmistrz Bielinowicz – koneser muzyki jazzowej – wiedział!
Zatem kilka zdań o Marku Karewiczu.
Marek Karewicz to słynny w świecie polski fotografik, wyspecjalizowany w fotografowaniu wykonawców muzyki rockowej i jazzowej. Wykonał ponad milion zdjęć na scenach wszystkich kontynentów. Fotografował największe gwiazdy jazzu, jak Dave Brubeck, Stan Getz, czy Ella Fitzgerald. Przez dwa lata podróżował po świecie ze słynnym Rayem Charlesem jako „nadworny” fotograf. Jeździł także w trasę z niemniej sławnym Milesem Davisem. W Polsce zajmował się projektowaniem okładek do płyt, w oparciu o własne zdjęcia. Takich okładek zaprojektował ponad 1400. Między innymi okładki do płyt Czerwonych Gitar z autorskimi zdjęciami zespołu.
Po te właśnie, zabytkowe już fotogramy, wysłał Pan Burmistrz przedstawicieli miejskiej kultury.
No i wkrótce odbyło się otwarcie wystawy historycznych prac Marka Karewicza, z udziałem ich autora. Po wystawie cała kolekcja oryginalnych zdjęć została zakupiona przez Muzeum Mazurskie w Szczytnie. Obecnie ową ekspozycję można oglądać w naszym muzeum i wypada mi zaznaczyć, że wystawę odwiedzają liczni turyści – zarówno wielbiciele i fani Krzysztofa Klenczona, jak i koneserzy twórczości Marka Karewicza.
Jeszcze kilka słów o Karewiczu. Marek ma dzisiaj 73 lata. Po ciężkiej chorobie jest częściowo sparaliżowany. Między innymi ma bezwładną prawą rękę. Ale lewą ma sprawną, toteż firma Yashica, specjalnie dla niego, skonstruowała model aparatu fotograficznego, w którym migawkę uruchamia się lewą ręką. Niestety. Marek zaprzestał fotografowania. Mistrz uparcie twierdzi, że lewą ręką nie można zrobić dobrego zdjęcia.
Andrzej Symonowicz