To już jest jesień, chcesz czy nie chcesz
przyszła tu i będzie trwać.
Minęło lato, minął wrzesień –
lato ci dało, co miało ci dać…
Tak zaczynała się piosenka, którą czterdzieści pięć lat temu napisał Andrzej Rosiewicz. Skomponował także sympatyczną melodię. A było to na wakacyjnym obozie wojskowym, jaki obowiązywał studentów po zakończeniu pierwszego roku studiów.
Tak się składało, że zarówno studenci architektury (to ja), jak i studenci wydziału melioracji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (to Rosiewicz) szkolenie odbywali w jednostce wojskowej w Kazuniu Nowym, bowiem postanowiono uczynić z nas saperów, a najbliższe Warszawie wojska inżynieryjne, to właśnie Kazuń.
Na tym obozie poznałem Andrzeja. Zabawne, że kiedy kilka lat temu, na spotkaniu w „Stodole”, zaśpiewałem mu tę piosenkę - a pamiętam ją całą - Andrzej zgłupiał zupełnie i nijak nie mógł sobie przypomnieć, że coś takiego stworzył. A to naprawdę ładny, sentymentalny utwór.
No to mamy już jesień. W Szczytnie ukończono uciążliwe prace drogowe. Czytelnym staje się rekreacyjny ciąg spacerowy nad jeziorem dużym. Tu muszę uczciwie przyznać, że choć miałem wątpliwości co do przyozdobienia go postacią Krzysztofa Klenczona, w formie niby-fontanny, to już ich nie mam. Rzeźba została doskonale usytuowana - obok spacerowej ścieżki, wzdłuż linii parkowych latarni. Jest skromna i „trzyma skalę”, a kiedy uzyska tło z zielonych drzew i krzewów, znakomicie wrośnie w perspektywę alei.
Jesień to nie tylko smutek, zaduma i ogólne ochłodzenie. To także wielkie święta – zarówno kościelne 1 listopada, jak i państwowe – 11. Do tego mniej ważne, ale zawsze – andrzejki, czyli moje imieniny, a także zabawne „święto” - przeniesione do polski z Francji - dzień wina „Beaujolais Nouveau” (czytaj: bożole nuwo).
A cóż to takiego jest?
Otóż na północ od Lyonu, w południowo-wschodniej Burgundii, obszar wielkości około 10 na 150 kilometrów zajmuje region Beaujolais. Produkuje się tam czerwone wino ze szczepu „gamay”. Z tym, że o ile na północy regionu wino to można jeszcze uznać za markowe, o tyle to co rodzi się na południu, to wino raczej nieciekawe, a w tak zwanych „złych latach” wręcz paskudne. Jednak coś z nim trzeba zrobić. To, co wymyślili Francuzi w roku 1985, do dziś uważane jest za majstersztyk marketingowy.
Francuzi otóż wymyślili wielkie święto owego paskudnego, młodego cienkusza. Od roku 1985, w każdy trzeci czwartek listopada, winiarze obwieszczają w sklepach i restauracjach „Le Beaujolais Nouveau est arrivé!”, co oznacza „Nowe Beaujolais przybyło!”. Hasło to wzięło się stąd, że młode wino z południowej części Beaujolais, już po sześciu tygodniach od zbiorów nadaje się do spożycia, co jest oczywistym ewenementem. Tyle że potem dość szybko psuje się (nie dojrzewa z korzyścią dla smaku, jak inne gatunki), ale o tym producenci mówią niechętnie. To wino trzeba szybko wypić. Nie nadaje się do dłuższego przechowywania. I stąd szalona promocja we wszystkich krajach Europy. Aby tylko wypić ile się da. A wymyślona przez francuskich winiarzy bajeczka-motyw przewodni głosi, że ponieważ to pierwsze wino ze zbiorów danego roku, to jest ono czymś w rodzaju zapowiedzi jakości całych zbiorów winiarskich w kraju. I każdy prawdziwy koneser powinien, a nawet musi (!) spróbować Beaujolais Nouveau, aby wyrobić sobie zdanie o tym, co go jeszcze czeka w danym roku.
U schyłku lat osiemdziesiątych poleciałem do Londynu. Był to koniec listopada. W porze obiadowej zszedłem do hotelowej restauracji i usiłowałem coś zamówić. Piszę „usiłowałem”, bo angielski mój był kiepściuchny. Nie potrafiłem dogadać się z kelnerem. W rozpaczy przeszedłem więc na francuski, którą to mowę znam nieco lepiej. Kelner ucieszył się niezmiernie, bowiem był w trakcie nauki owego języka, a biorąc mnie za Francuza, skorzystać chciał z możliwości konwersacji. Biedaczysko znał francuski na tyle słabo, że nie był w stanie ocenić moich umiejętności; dalekich od poziomu rodaków Napoleona. Pogadaliśmy sobie zatem w dość obcym dla nas obu języku, ale co do zamówienia, to udało nam się dogadać. I oto za chwilę, jeszcze przed podaniem właściwych dań, przybiega do mnie mój opiekun z butelką wina „Beaujolais Nouveau”, bo był to listopadowy piątek, tuż po czwartkowym święcie wina. On zatem, w imieniu i na koszt firmy, miał obowiązek postawić taką butelkę na stole każdego gościa z Francji. Z jednej strony było to miłe. Jednak z drugiej… fuj! Lubię wino, ale dobre.
Andrzej Symonowicz