Tomasz D. ze Świętajna jest podejrzany o podpalenie stodoły. Chłopak już wcześniej był karany za podobne czyny, a i tym razem wszystkie dowody zdają się świadczyć przeciw niemu. W jego winę nie wierzy matka, która jest przekonana, że w sprawę są zamieszani dwaj koledzy syna.

To nie mój syn

POŻAR STODOŁY

W nocy z 14 na 15 lutego w Świętajnie zawyły strażackie syreny. Płonęła duża stodoła na ul. Grunwaldzkiej. Kiedy na miejsce dotarła straż, cały budynek stał już w płomieniach. Obiektu nie udało się uratować – spłonął doszczętnie, a wraz z nim zgromadzone wewnątrz słoma i siano. Straty spowodowane przez żywioł wyceniono na kwotę około 100 tys. złotych. Policjanci pracujący nad wyjaśnianiem przyczyn zdarzenia od początku nie wykluczali, że w grę może wchodzić podpalenie. Do działań zaangażowali psa tropiącego. Zwierzę doprowadziło śledczych do 18-letniego mieszkańca Świętajna Tomasza D. Chłopak został zatrzymany.

– Nastolatek przyznał się do podpalenia stodoły – informuje rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Szczytnie Aneta Choroszewska – Bobińska. Sąd na wniosek prokuratury zastosował wobec podejrzanego trzymiesięczny areszt. Grozi mu kara do 10 lat pozbawienia wolności.

MATKA NIE WIERZY W WINĘ DZIECKA

Tomasz D. nie po raz pierwszy został zatrzymany za podpalenie. Podobnych czynów miał się dopuścić latem 2010 roku, kiedy to w Świętajnie doszło do całej serii takich zdarzeń. Spłonęły wówczas m.in. dwa opuszczone budynki w centrum miejscowości oraz stodoła należąca do ... rodziny nastolatka. I choć tym razem również wszystkie dowody zdają się go obciążać, to w winę Tomasza nie wierzy jego matka. Jej zdaniem w sprawę są zamieszani dwaj koledzy chłopaka w wieku 22 i 16 lat.

– Dwa lata temu syn też się przyznał do winy, ale nie działał sam. Był przez nich zastraszany – mówi Barbara Cicha. Wtedy, po zatrzymaniu Tomasza, jak utrzymuje, jeden z jego kolegów groził jej podpaleniem w razie, gdyby syn złożył obciążające go zeznania. Kobieta zgłosiła ten fakt policji, jednak ta odmówiła wszczęcia dochodzenia, uzasadniając to brakiem danych uzasadniających zaistnienie takiego przestępstwa. Matkę chłopaka najbardziej boli to, że za podpalenia sprzed dwóch lat ukarany został tylko jej syn, podczas gdy według niej nie działał wtedy sam. W lipcu 2010 r., kiedy doszło do pierwszej próby podpalenia stodoły należącej do rodziny Tomka, krótko przed zdarzeniem jego dwóch kolegów widziała na posesji babcia.

– Obaj przeskakiwali przez płot. Nie zwróciłam na to uwagi, bo często się tu kręcili. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że się palimy – opowiada Leokadia Lejk. Barbara Cicha zapewnia, że po odbyciu kary za czyny sprzed dwóch lat, jej syn bardzo się zmienił. Dlatego nie wierzy, by mógł być sprawcą podpalenia stodoły 14 lutego.

– Cały wieczór i noc był w domu, prawie nie spuszczałam go z oka – zapewnia kobieta. Dodaje, że miejsce pożaru jest dość znacznie oddalone od ich posesji.

– Nie wiem, jak mó głby przez zaśnieżone pola tam się dostać, podpalić stodołę i wrócić do domu w krótkim czasie – mówi. Boli ją to, że w jej wyjaśnienia nie wierzy ani policja, ani prokuratura. Jej zdaniem nikomu nie zależy na dogłębnym zbadaniu sprawy. Uważa, że syn przyznał się do winy w obawie przed zemstą kolegów.

JAK NARKOTYK

Jeden z kolegów Tomasza podejrzewany przez matkę o udział w podpaleniu jest członkiem OSP Świętajno. Drugi, młodszy, był nim jeszcze do niedawna, ale został z jej szeregów wykluczony. Tymczasem prezes OSP Świętajno Wojciech Podlaski zapewnia, że wyrzucenie chłopaka nie miało żadnego związku z podpaleniami. Przypomina, że i Tomasz był członkiem Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej, ale został z niej wyrzucony za włamanie do remizy. Prezes nie wierzy, by wskazywane przez matkę osoby miały coś wspólnego z podpaleniami.

– Gdybyśmy mieli jakiekolwiek podejrzenia, od razu byśmy ich wyrzucili. Nie chcemy przecież sami robić sobie problemów i wstydu – mówi. Zaprzecza też sugestiom, by członkowie OSP dopuszczali się podpaleń, aby otrzymywać ekwiwalent za udział w akcjach gaśniczych.

– U nas nikt nie dostaje pieniędzy za pożary do kieszeni. Wpływają one na nasze konto, a my kupujemy za nie sprzęt – mówi Wojciech Podlaski. Ze swojego doświadczenia wie też, że kto raz dopuścił się podpalenia, będzie próbował znów to zrobić. – To wciąga jak narkotyk – zauważa prezes.

Z kolei prokurator rejonowy Dorota Krzyna zapewnia, że wszystkie podniesione przez matkę okoliczności zostaną wyjaśnione, w tym również ewentualny udział innych osób w podpaleniu.

– Na razie jednak nic nie wskazuje na to, że ktoś mógł pomagać podejrzanemu, ale postępowanie trwa, a ustalenia w jego toku mogą się zmieniać – mówi Dorota Krzyna.

Ewa Kułakowska