Wspominamy lepiej czy gorzej czas PRL. Wypada opowiadać o tym okresie jak najgorzej, choć trudno wymagać, aby porządny człowiek przekreślił swoje prawdziwe osiągnięcia tylko dlatego, że zdobył je w tym właśnie, ogólnie paskudnym okresie. Jest w końcu jakaś ciągłość lat tamtych i obecnych. Ciągłość dobra i zła.
No to powspominajmy. Zacznijmy od czasu transformacji, czyli od momentu, gdy ustrój naszego kraju przeistaczał się mozolnie z socjalizmu w kapitalizm.
W latach 80., na zlecenie ówczesnego Urzędu Rady Ministrów, na terenie wywłaszczonym pod budowę szpitala, w eleganckiej, warszawskiej dzielnicy Wilanów wybudowano osiedle mieszkaniowe. Jak na owe czasy luksusowe. Celem owej budowy było zapewnienie wiernym towarzyszom partyjnym godziwego miejsca zamieszkania na nowe czasy. Zapewne za „psi pieniądz”. Wkrótce zamieszkali tam Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller, a także panowie Oleksy, Zemke i Szmajdziński. Że już o innych ważnych towarzyszach nie wspomnę. Warszawiacy natychmiast nazwali to osiedle „Zatoką Czerwonych Świń” i taka nazwa jest popularną i oczywistą do dzisiaj. Nie wiem, czy któraś z wymienionych person jeszcze tam mieszka. Panowie w nowej rzeczywistości nie stracili nic, a nawet zyskali, toteż nie ma żadnego powodu, aby nadal przebywali w osiedlu, którego nie można już dziś nazwać luksusowym. Ale złośliwa nazwa obowiązuje nadal i jeśli zamieszkał tam obecnie - dajmy na to - jakiś prawicowy dziennikarz, to zapytany przez kolegów, gdzie go szukać, odpowie - mieszkam w Zatoce Czerwonych Świń.
Nawiasem mówiąc, w roku 2006 ABW wszczęła śledztwo w sprawie cen nabycia owych mieszkań. Śledztwo umorzono dwa lata później. Częściowo na skutek przedawnienia, częściowo z braku dowodów.
Swoją drogą okres tuż przed stanem wojennym budził grozę ówczesnych partyjnych prominentów. Pamiętam, że w owym czasie miało miejsce spotkanie architektów w warszawskiej siedzibie SARP-u. Pośród uczestników pojawił się mój przyjaciel ze studiów, o którym wiedziałem, że wylądował zawodowo jako inspektor w Komitecie Centralnym PZPR. Podczas spotkania Włodek (imię zmieniłem) przysiadł się do mnie. On nie miał wątpliwości po której ja jestem stronie, toteż zadał mi pytanie – Andrzej, co ja mam zrobić jak przyjdziecie wieszać na latarniach takich jak ja? Pytanie miało być podszyte żartem, ale zabrzmiało niezwykle poważnie. Odpowiedziałem, że może zawsze do mnie przyjechać. Był na studiach bardzo dobrym i życzliwym kolegą, toteż na pewno potrafię go wybronić.
To co napisałem to szczera prawda. Taka była wówczas atmosfera w Warszawie.