Peter Smiarowski dzieciństwo i pierwsze lata młodości spędził w Wielbarku. Nieszczęśliwy wypadek, zakończony amputacją prawej ręki, nie pozwolił mu pracować w wyuczonym zawodzie murarza - tynkarza. Nie załamał się jednak. "Głowa do góry i żyje się dalej" - powtarzał sobie. Dzięki uporowi i silnemu charakterowi ułożył sobie życie w Niemczech. Coraz częściej wraca też do rodzinnych stron i jest wnikliwym obserwatorem zmian, które na tym terenie zachodzą.
Niemieckie interesy, mazurskie powroty
Niedługo po wypadku Peter Smiarowski wyjechał do Niemiec, gdzie w miejscowości Recklinghausen założył własną firmę. Produkuje i sprzedaje wędliny przyrządzane według polskich receptur. Kupują je nie tylko tęskniący za swojskimi wyrobami Polacy za zachodnią granicą, ale także Niemcy. Interes rozkwitł, a Peter Smiarowski nawiązał współpracę z kolegą ze szkolnej ławki w Wielbarku. Obecnie importuje od niego polskie przysmaki - kiszoną kapustę i ogórki, musztardę i buraczki z chrzanem. Wraca też coraz częściej w rodzinne strony.
- Macie tutaj taką wolność, jakiej nie ma w Niemczech. Tam wszystko musi być jak w zegarku, zgodnie z planem - tłumaczy. Coraz częstsze wizyty obfitują nie tylko w kolekcje zdjęć mazurskiej przyrody, ale również w wiele spostrzeżeń. Warto spojrzeć na nasz mały lokalny świat oczami kogoś z zewnątrz.
Kiepskie drogi, dobre jedzenie
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy po przyjeździe do Polski to kiepskie drogi. Nasze okolice nie są wyjątkiem. Zdaniem Petera Smiarowskiego szczególnie niebezpieczny jest wąski odcinek na trasie Jedwabno - Wielbark, gdzie zdarza się dużo wypadków.
- Gdy do władzy doszedł Wałęsa, część dróg poszerzono. Ale nie wszystkie. Podczas jazdy samochodem, mijając się z kimś na takiej wąskiej drodze, wolę od razu zwolnić. Lepiej dojechać kilka chwil później niż stracić lusterko samochodu - zauważa Peter Smiarowski. Dodaje też, że podoba mu się odremontowane centrum Szczytna - chodniki z polbruku, kwietniki, rondo.
Inne pozytywne wrażenia dotyczą sieci informacyjnej i... przydrożnych barów.
- Potrawy są przyrządzane w higienicznych warunkach, a serwująca je obsługa jest miła i uśmiechnięta. Aż przyjemnie jest usiąść do smażonej rybki... - zachwala miejscowe przysmaki nasz rozmówca.
Ucieszony z kontroli
Zagraniczni turyści najbardziej obawiają się w naszym kraju kradzieży samochodów. Perspektywa takich kłopotów odstrasza wiele osób przed wizytą u rodziny czy znajomych w Polsce. Przed wyjazdem zawsze z zainteresowaniem śledzą w telewizji i prasie wiadomości o działaniach polskiej policji.
- Ja się cieszę, gdy na polskiej drodze zatrzymuje mnie policjant. Sprawdzi dokumenty i puści dalej. Czuję się bezpieczniej, bo wiem, że ktoś kontroluje sytuację na drogach. Ale na wszelki wypadek zawsze zostawiam samochód na strzeżonym parkingu - mówi Peter Smiarowski.
Śmieci, śmieci, śmieci...
Odpoczynek nad jeziorem czy w lesie psują... śmieci. Gościa z zewnątrz dziwi widok foliowych worków ustawianych pod drzewami czy w pobliżu szos. Z drugiej strony, ktoś pozbierał do tych worków śmieci walające się po okolicy - więc jednak jest ekologiczny postęp. W Niemczech dużą wagę przykłada się do segregacji śmieci. W każdym domu osobno składa się plastik, szkło, papier i odpadki organiczne. Producenci skupują plastikowe butelki po napojach, przez co ze sklepowych półek "zniknęły" wciąż popularne w Polsce puszki.
- Jak tylko Polska na dobre wejdzie do Unii, będzie musiała dostosować się do takich zwyczajów - przekonuje pan Peter.
Co w Polsce zmieni Unia?
- Nic się nie zmieni z dnia na dzień, nic wam nagle z nieba nie spadnie - odpowiada zdecydowanie nasz rozmówca.
Nie obawia się, że niemiecki rynek pracy "zaleją" bezrobotni przybysze zza wschodniej granicy. Zna jego realia i wie, że pierwszeństwo zawsze mają na nim "swoi" - czyli Niemcy. Polakom radziłby nie szukać pracy "na czarno", ale raczej założyć własną firmę w którymś z krajów Unii. Spodziewa się, że z kolei wiele osób z zewnątrz założy interes w Polsce.
Będzie radził, jak wróci
Niemiecki przedsiębiorca uważa, że nie jest odpowiednią osobą do udzielania rad mieszkańcom Wielbarka. Wie, że aby poznać ich problemy, powinien je z nimi dzielić. Na stałe do Polski zamierza przeprowadzić się dopiero za około dziesięć lat.
- Chcąc prowadzić tu biznes, trzeba być na miejscu. Na razie pozostanę w Niemczech. Ale gdy wrócę do rodzinnych stron, bardziej zainteresuję się lokalnymi sprawami. Wtedy mieszkańcy Wielbarka zawsze będą mogli liczyć na moją radę i pomoc - zapewnia.
km, o
2003.07.30