Od 13 lat ksiądz z Kurpi pełni misję w indiańskim rezerwacie.
Jest uosobieniem uroku i ciepła. Energiczny i pracowity, umie przeczekać trudne chwile, aby móc mocno stanąć na ziemi. Jego życie wypełnia ciągła praca, z chęcią pomaga chorym i biednym.
Jest uosobieniem uroku i ciepła. Energiczny i pracowity, umie przeczekać trudne chwile, aby móc mocno stanąć na ziemi. Jego życie wypełnia ciągła praca, z chęcią pomaga chorym i biednym.
Parafianie z Rozogów w niedzielę (4 września) gościli ks. Jana Krajzę przebywającego na misjach w Paragwaju. Ksiądz Jan pochodzi z parafii Czarnia koło Myszyńca. Od trzynastu lat pracuje z Indianami w paragwajskim buszu w miejscowości Akary - mi ino Awa Guarami, którego ziemię wykupiła Wspólnota Religijna. Niedzielną mszę rozpoczął humorystycznie w gwarze kurpiowskiej, zapewniając, że nie zapomniał rodzimej mowy. - Jesce jako siurek chodziułem za kecko matki, jadło sie dziubane kartofle i popijało sie cebulowo zupe - wspominał z humorem misjonarz.
Indiański rezerwat przypomina nasze dawne Przedsiębiorstwa Gospodarki Rolnej. Żyją w nim ludzie biedni, bardzo przywiazani do ziemi. Boją się białego człowieka, który wyrządził im w przeszłości wiele krzywd. Na szacunek i zaufanie trzeba sobie u nich zapracować. Nieustanna serdeczność, troska i pomoc w ciężkich chwilach, okazywanie im szacunku prowadzi do przyjaźni i akceptacji. Ksiądz Jan Krajza, chcąc im pomóc, musiał najpierw sam nauczyć się wielu rzeczy. W młodości pomagał swoim rodzicom w uprawie ziemi. Umiał więc pokazać Indianom jak posiać kukurydzę, grykę czy soję, jak hodować pszczoły. Zaczął kopać stawy i hodować ryby.
Indianie stosuja medycynę niekonwencjonalna i skuteczność niektórych ich kuracji często zaskakuje misjonarza. Leczą się głównie ziołami. Dzięki księdzu Janowi w rezerwacie otwarto ośrodek zdrowia, zatrudniono pielęgniarki i nauczono niektórych mieszkańców obsługi komputera.
- Zakładamy również szkoły, w których edukuja się dzieci, młodzież i dorosli. Dążymy do tego, aby każdy z nich umiał czytać i pisać. Praca z ludźmi w buszu jest bardzo ciężka i odpowiedzialna - twierdzi misjonarz.
Często zdarzają się rzeczy niecodzienne, czasami szokujące, pełne bólu i wzruszenia, np. odebranie skomplikowanego porodu, dostarczenie rannego z otwartą raną do szpitala czy przewiezienie zmarłego bez trumny. Indianie są bardzo zamknięci w sobie, nie wyrażają uczuć białemu człowiekowi. Jednak ksiądz Jan nie musiał długo czekać na ich akceptację. Jego trud i poświęcenie zostały docenione. Na znak, że stał się jednym z nich dali mu imię Tupamiri, co po polsku znaczy Mały Bóg. - Indianie tak jak Kurpie mają naturalną wiarę w Boga. Po trzynastu latach misji 53 Indian poprosiło mnie o chrzest. To mój największy sukces i wielka radość moich braci - mówi dumnie polski misjonarz z indiańskiego rezerwatu.
Katarzyna Błońska
2005.09.21