Kilka dni temu pewien nasz Czytelnik podpisujący się tajemniczym imieniem „Lipek” poinformował nas, że nad małym jeziorem, i to całkiem niedawno, pojawiły się ogromne, czarne rury kanalizacyjne. Leżą one na tyłach marketu „Biedronka”, a są tak potężne, że bez trudu zmieści się w nich nie tylko dziecko, ale i dorosła osoba. Ale to nie z powodu dorosłych, a dzieci pisze do nas „Lipek”, zaniepokojony tym, co też one tam nad jeziorem wyprawiają. Ni mniej, ni więcej, a skaczą po rurach, także wchodzą do ich środka i tam wewnątrz turlają się po kolistych ścianach. Rury - jak pisze - nie są zabezpieczone, zatem podczas dziecięcych zabaw może dojść do ich przemieszczenia i jakiegoś poważniejszego wypadku.

Turlajki

 

Udaliśmy się we wskazane miejsce późnym popołudniem i owszem, zobaczyliśmy dzieci, ale nie chłopców, jak się spodziewaliśmy, a dziewczynki - fot. 1. No tak, pomyśleliśmy, zaraz jedna z rur się przetoczy, no i będzie bieda. Ale przy bezpośrednim kontakcie okazało się, że rury są niesłychanie ciężkie, więc stabilne. Nasze próby poruszenia choćby ociupinkę jednej z nich spełzły na niczym - taki to ciężar. Gdy mimo wszystko zapytaliśmy dziewczynki, czy nie boją się tak siedzieć na wysokościach, odparły, że ani trochę i wskazały nam jeszcze taki oto szczegół - fot. 2.

 

Jak się okazuje rury, mimo ich ogromnej masy i wynikającej stąd stabilności, zabezpieczono jeszcze dodatkowo grubymi brzozowymi klockami, aby przypadkiem się nie obróciły i gdzieś odtoczyły na bok. Nie polecamy jednak zabawy na rurach, bo to i spaść łatwo w dół, a ponadto tuż obok jest przecież prawdziwy plac zabaw.

WYSOKA SKARPA

 

Ostatnio w mieście inwestycja goni inwestycję, więc wielu mieszkańców zdziwionych jest rozmachem prowadzonych prac. - Nigdy dotąd tyle na raz w Szczytnie nie robiono - słychać takie opinie, ale też i to, że uciążliwości z powodu prowadzonych robót są wielkie.

 

Parę dni temu obszar miejskich wykopków został powiększony o zarośnięty dotąd i jakby zapomniany plac nad małym jeziorem, leżący obok hotelu „Krystyna”. Teraz powstaje tu parking samochodowy - fot. 3. Na razie zerwano wierzchnią warstwę ziemi, momentami nawet dosyć głęboko, no i w związku z tym powstał dość poważny problem. Obok biegnie droga - skrót do ul. 1 Maja i Żeromskiego, która z powodu przebudowy tej pierwszej stanowi obecnie objazd o dużym natężeniu ruchu. Ma ona nawierzchnię gruntową, zatem nie za bardzo się po niej jedzie, a w związku z budową parkingu doszedł jeszcze jeden mankament, i to niebezpieczny. Wskutek usunięcia wierzchniej warstwy placu jezdnia urywa się nagle wysokim uskokiem - fot. 4.

W ciągu dnia wszystko doskonale widać, ale gdy zapadną ciemności, w trakcie dajmy na to mijania, można łatwo zjechać z wąskiej jezdni i wpakować się w wykopy. Trzeba w tym miejscu dodać, że rozległy dół był co prawda otoczony ostrzegawczą taśmą, ale ta długo nie powisiała. Czy ktoś zerwał ją przypadkiem, czy też specjalnie, trudno domniemywać. Dość zaznaczyć, że po taśmie pozostały tylko nędzne resztki walające się w wykopie oraz jeden cienki kijek, na którym była zawieszona (szczegół na fot. 4 w czerwonym otoku).

NIEBEZPIECZNA BUJAWKA

Jak wiadomo, wzdłuż miejskich ulic rośnie mnóstwo drzew, które są ozdobą i zielonymi płucami Szczytna. Niestety, nie w każdym przypadku są one tak pożyteczne. Tuż pod Urzędem Skarbowym na rogu ulic Warszawskiej oraz Kolejowej stoi wielkie drzewo, a na nim wiszą suche konary, mogące w każdej chwili spaść komuś na głowę. Bodaj od zeszłego lata interweniuje w tej sprawie w Urządzie Miejskim pan Stanisław Drężek, domagając się ich usunięcia. - Przez rok osiągnąłem tyle, że w końcu zebrała się specjalna komisja, która orzekła, że rzeczywiście jest tam niebezpiecznie, ale za słowami nie poszły czyny i suche konary jak wisiały, tak wiszą nadal - skarży się „Kurkowi”. Cóż, obumarłe gałęzie sterczą na drzewach nie tylko w tym miejscu, m. in. także na ulicy Ogrodowej. Tam ze sporego drzewa rosnącego naprzeciw apteki jeszcze w wakacje oberwała się wielka gałąź, która spadła częściowo na chodnik, a częściowo na ulicę między parkujące samochody. Stało się tak jakoś szczęśliwie, że nie ucierpiał żaden przechodzień, ani też nie zostało uszkodzone jakiekolwiek auto. Na miejsce i owszem przyjechała miejska ekipa, zrobiła porządek, ale nie do końca. Między gałęziami widać bowiem teraz pożółkły, obłamany konar. Jakoś utrzymuje się on w górze zaplątany w zdrowe gałęzie, ale przecież w każdej chwili może spaść... Ponadto drzewo to ma bardzo nisko zwisające gałęzie, które wówczas można było podciąć. Nie zrobiono tego, więc obecnie nieco wyżsi przechodnie zawadzają o nie głowami, zaś niżsi... Niżsi, czyli dzieci urządzają tu sobie takie oto zabawy - fot. 5. Po prostu wieszają się na konarach i bujają jak na huśtawce. Kiedy chłopcy zorientowali się, że są obserwowani przez „Kurka”, ponaciągali bluzy na głowy i uciekli. Zdawali sobie zatem sprawę, że zabawa taka nie jest w porządku, bo niechby gałąź się złamała. Mamy nadzieję, że ów obrazek zdopinguje miejskie służby do energiczniejszego działania w kwestii drzew, czyli pousuwania suchych, niebezpiecznych konarów i podcięcia zdrowych, ale zbyt nisko wiszących gałęzi.

BOCIEK SAMOTNIK

Do Burdąga (gm. Jedwabno) prowadzi bardzo malownicza szosa z pięknymi przydrożnymi drzewami, ale z mocno zarośniętymi poboczami, wskutek czego dość oryginalnie prezentuje się zestaw znaków stojących u wjazdu do wsi - fot. 6.

Dopiero dokładne oględziny znaku (rozgarnięcie zarośli) przekonały nas, że nie jest to znak zakazu ruchu wszelkich pojazdów, czego się obawialiśmy, a ograniczenie prędkości do 40 km/godz. W Burdągu właśnie kilku przyjezdnych biesiadujących w wiejskiej karczmie słynącej ze smakowitych potraw rozprawiało o końcu lata. Ubolewali oni, że już ono odeszło i w związku z tym smętnie wglądają puste gniazda bocianów. Gdy to mówili nagle rozległ się klekot i niedaleko, nad głowami zobaczyli coś takiego - fot. 7.

Do gniazda ulokowanego na słupie energetycznym obok posesji państwa Abackich przyleciał właśnie bociek. Jak „Kurek” dowiedział się od miejscowych, gniazdo po odlocie jego mieszkańców (około 24 sierpnia) pozostawało puste, ale kilka dni później pojawił się w nim niespodziewanie ów osobnik widoczny na zdjęciu. Dlaczego nie odleciał - nie wiadomo. Teraz w ciągu dnia go nie widać, ale wieczorem zawsze się pojawia (tak było przynajmniej do 8 września), co znaczy, że musi żerować gdzieś w dalszej okolicy. A tak w ogóle, to gniazdo jest jakieś pechowe, ponieważ jak zauważają mieszkańcy, także w zeszłym roku urzędował w nim bociek, którego widziano aż do pierwszych mrozów. Na szczęście potem trafi on do specjalnego schroniska.Powszechnie sądzi się, że najwcześniej odlatują osobniki stare, a dopiero po nich te, które dopiero w tym roku nauczyły się latać. Tymczasem jest całkiem odwrotnie. W pierwszym rzucie odlatują młode boćki, a dopiero po nich „starszyzna”. Zagadką pozostaje zatem, jak młode ptaki trafiają do Afryki, skoro wcześniej tam nigdy nie były. Co ciekawe, powrócą do Polski dopiero za cztery lata, gdy osiągną pełną dojrzałość, a w związku z tym kolejna zagadka - jak odnajdują wówczas drogę powrotną, która zajmuje im około dwa miesiące. I jeszcze jedno - nasz kraj, w tym Mazury, to królestwo bocianów. W żadnym innym zakątku kuli ziemskiej nie ma ich tyle co u nas. Co roku na terenie Polski osiedla się w gniazdach ponad 40 tys. bocianich par i wylatuje z nich blisko 100 tys. młodych ptaków. Biorąc pod uwagę ogólną populację, to co trzeci bociek w świecie ma polski rodowód. Mało tego, choć wydawać by się nam mogło, że wszystkie boćki klekoczą tak samo, to ornitolodzy twierdzą, że nasze posługują się miejscowym, nazwijmy to „polskim” dialektem, który nie bardzo jest zrozumiały dla francuskiego czy niemieckiego bociana.

foto i tekst: M.R.P.