Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Tym razem nie były to przysłowiowe nożyce, ale raczej wprost przeciwnie.
Otóż napisałem ci ja ostatnio felieton, którego prawie połowę poświęciłem Andrzejowi Cisowskiemu. Zainspirował mnie wywiad prasowy przeprowadzony z nim w poprzednim numerze „Kurka”. Nie wiedziałem, że razem z moim felietonem, w kolejnym egzemplarzu naszego tygodnika, dziennikarka opisze sytuację Andrzeja odnośnie jego spraw mieszkaniowych i bezowocnych dla niego kontaktów z przedstawicielami władz miasta.
Ja nie uprawiam publicystyki interwencyjnej. Felieton to felieton. Staram się w miarę interesująco i zabawnie opisywać wydarzenia dawne i współczesne. Jeśli cokolwiek krytykuję, to tylko z dziedziny estetyki. Jedynie w sprawach „ładne – brzydkie” uważam się za kompetentnego do wyrażania opinii z racji uprawianych przeze mnie zawodów, odpowiedniego wykształcenia, a także bardzo wielu lat praktyki w Polsce oraz licznych miastach Europy, Ameryki, a nawet Afryki.
Poprzedni artykuł rozpoczynał serię opowiadań o artystach ze Szczytna i ich kontaktach z groźnym światem „Wszechmocnego Urzędu”. Ujmując temat bardzo ogólnie pozwoliłem sobie żartobliwie opisać charakterystyczną niechęć wszelkiego urzędnika dla kogoś, kogo określa się mianem artysty. Taka niechęć – mniejsza lub większa – występuje wszędzie. W małych i dużych miastach. W Polsce i na świecie. Mam swoje lata, przerabiałem to wielokrotnie i wiem co mówię. No, ale w wspomnianym felietonie nie miałem nikogo konkretnego na myśli. O rozmowach Andrzeja Cisowskiego z przedstawicielami Urzędu Miejskiego dowiedziałem się dopiero z „Kurka”, już po napisaniu owych złośliwie żartobliwych opinii.
No i kto odezwał się do mnie?
Wysokiej rangi urzędnik Ratusza. Akurat on miał niekwestionowane prawo poczuć się urażonym, bowiem jest to ostatni facet, jakiego mógłbym posądzić o niechęć do artystów. Jego ojciec jest znakomitym malarzem i rysownikiem, a także karykaturzystą i satyrykiem. Wspaniały starszy pan mieszkający w Olsztynie. Znany i uwielbiany w całej Polsce. Trudno sobie wyobrazić, aby syn - chłopak wychowany w artystycznej rodzinie - miałby w dorosłym życiu tępić ludzi sztuki.
Ot, paradoks!
Po owej dygresji wracam do tematu rozpoczętego przed tygodniem.
Na początku lutego ukazał się w „Kurku” wywiad z Krystyną Godlewską – instruktorką szczycieńskiego MDK-u (lata 1971 – 1989) i sekretarzem Towarzystwa Kultury Teatralnej. Krysia wspomina jak to przed laty współpracowały ze sobą instytucje kultury w Szczytnie. Szkoła muzyczna, muzeum, biblioteka, MDK, istniejące wówczas kino, a także Wyższa Szkoła Oficerska potrafiły stworzyć wspólny program działań, zsynchronizowany poprzez utworzony Komitet Kultury i Sztuki. I komu to przeszkadzało?!
Co mamy dzisiaj? Gdyby nie to, że spora grupa ludzi zainteresowanych sprawami sztuki garnie się do towarzyskich spotkań w szczycieńskim muzeum, nigdy nie poznał bym, a nawet nie usłyszał o wielu sławach działających dłużej lub krócej w naszym mieście
Sięgnijmy do historii. Nieżyjący już Eugeniusz Ozga. Żył krótko, ale niebywale intensywnie artystycznie. Przed laty zaprojektowałem w muzeum wystawę jego twórczości. Wielki człowiek, a kto o nim, poza gronem przyjaciół, cokolwiek wie. Na ścianach wokół sali konferencyjnej Urzędu Miejskiego wykonał on niegdyś piękny, reliefowy fryz. Jest to do dzisiaj główna ozdoba sali. I żeby choć jaka tabliczka z nazwiskiem autora, że już nie powiem; z krótką informacją na temat jego działalności w Szczytnie!
Poprzez Krysię Godlewską poznałem urodzoną w Wielbarku, ale wychowaną i wykształconą w Szczytnie (szkoła muzyczna) Reginę Rosłaniec. Innym razem napiszę o niej więcej. Dzisiaj przypomnę tylko, że w roku 2008, po powrocie z Jugosławii, gdzie spędziła wiele lat, założyła ze swoim mężem, Chorwatem – Joszko Bavcevicem znakomitej marki zespół jazzowo – rozrywkowy. Regina to wspaniała wokalistka. Joszko – rewelacyjny pianista – improwizuje niezrównanie. Dołączył do nich pierwszorzędny szczycieński gitarzysta Robert Otwinowski. Słyszałem ich występ dwukrotnie. Są FANTASTYCZNI! I co? Nie wzbudzili większego zainteresowania. Wyprowadzili się do Słowenii i dzisiaj święcą tryumfy gdzie indziej. O ich sukcesach jeszcze napiszę. A przecież można było „podwiązać” miasto pod ich sławę. Choćby zasponsorować im udział w którymś ze znaczących festiwali. Oczywiście w barwach miasta Szczytno. Byliby i sławni, i nasi!
Pojemność felietonu już na wyczerpaniu. Ale będę jeszcze artystyczny temat kontynuował. Bo też należałoby wspomnieć o upartym inicjatorze działań malarskich w Czarnym Piecu – Czesławie Nowakowskim; dzielnie wspieranym przez przychylnego malarzom Pana Sekretarza Miasta (już o nim dzisiaj pisałem – zgadnij czytelniku w którym miejscu). Warto przypomnieć wyspecjalizowanych w przyrodniczych tematach mistrzów fotografiki. A także wcale pokaźną liczbę innych szczycieńskich twórców niezauważonych.
Andrzej Symonowicz