Zbieg ulic Osiedleńczej i Leśnej wciąż wywołuje emocje. Mimo, że temat jest znany od dłuższego czasu, protesty mieszkańców i jeżdżących przez Osiedleńczą kierowców nie ustają. Większość zainteresowanych twierdzi, że ostatnia przebudowa skrzyżowania pogorszyła komfort jazdy i bezpieczeństwo ruchu.

Ulica z felerem

ZŁE SKRZYŻOWANIE, ZŁY CHODNIK

Do redakcji zgłosił się ostatnio mieszkaniec Osiedleńczej Henryk Kowalewski.

- Obiecywano nam rok temu, że skrzyżowanie z Leśną będzie przebudowane i powstanie tam wysepka. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. A wymalowana na jezdni linia cišgła to jakiś absurd. Nawet jeśli ktoś bardzo chce na nią nie najechać, okazuje się to w praktyce zupełnie niemożliwe - narzeka.

Przypomnijmy, że kierowcy jadący od strony Osiedleńczej, mają do pokonania dość ciasny łuk. Dodatkową trudność sprawia rozdzielająca pasy ruchu linia podwójna ciągła. Na wspomnianym odcinku większość jadących ścina zakręt, najeżdżając na linię. Największe niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy na skrzyżowaniu znajdują się dwa auta, nadjeżdżające z przeciwnych kierunków. W przypadku zbyt szybkiej jazdy, wymijanie jest manewrem bardzo ryzykownym.

- Takie rozwiązanie kompletnie zawodzi. Jeśli stanąłby tam jakiś złośliwy policjant, to w ciągu kilku godzin wystawiłby mnóstwo mandatów, a przecież zgodnie z przepisami pojechać się nie da - irytuje się Henryk Kowalewski.

Jego wątpliwości dotyczą również kładzionego właśnie na Osiedleńczej chodnika.

- Układanie chodników o tej porze roku to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Przyjdzie większy mróz i wszystko popęka. Tym bardziej, że układa się stare płytki, z odzysku - mówi.

WSZYSTKO W PORZĄDKU

Na obawy naszego Czytelnika odpowiada Wiesław Kulas inspektor wydziału gospodarki UM.

- Jeśli chodzi o skrzyżowanie, to moim zdaniem znaleźliśmy najlepszy z możliwych sposobów dyscyplinowania kierowców. Po prostu należy tam wyhamować prędkość nawet do zera i jechać tak, jak gdyby ulice krzyżowały się pod kątem prostym. Wówczas nie najeżdża się na linię.

Według Kulasa problem polega na tym, że kierowcy chcieliby jeździć bez zwalniania i zatrzymywania się. Tymczasem na wspomniane skrzyżowanie większość spośród nich wjeżdża za szybko i stąd wynikają problemy.

Jeśli chodzi o wymianę chodników, inspektor zapewnia, że przebiega ona prawidłowo, a płytki z odzysku kładzione są na wyraźne życzenie mieszkańców.

- Na Osiedleńczej istnieją już chodniki ze starych płytek "pięćdziesiątek". Kładzenie tam polbruku byłoby rozwiązaniem nieekonomicznym. A obawy związane z pogodą są nieuzasadnione. Wystarczy się rozejrzeć i zobaczyć, ile w tej chwili wykonuje się podobnych prac na terenie miasta. O efekt jestem spokojny - zapewnia Kulas.

PRYWATNY NTERES?

Swoje zdanie na temat kształtu ulicy Osiedleńczej ma radny Zbigniew Gontarzewski, który w tej sprawie kilkakrotnie interpelował na sesjach rady miasta. Jego zdaniem przebudowa skrzyżowania została przeprowadzona na wniosek jednego z radnych powiatowych, którego posesja sąsiaduje bezpośrednio z newralgicznym miejscem.

- Pieniądze na przebudowę wyłożył powiat. Na jednej z sesji burmistrz stwierdził, że faktycznie została ona źle wykonana i władze powiatowe powinny coś z tym zrobić. Ale jak do tej pory nie robią nic - ubolewa Gontarzewski, zawodowo funkcjonariusz szczycieńskiej policji.

Radny wytyka również nieprawidłowości w wykonaniu zadania. Według niego dokumentacja prac nad przebudową nijak się ma do tego, co wykonali drogowcy:

- Wbrew pierwotnym założeniom ulica nie jest jednakowo szeroka na całej długości, tylko zwęża się za łukiem, a to całkiem uniemożliwia prawidłową i bezpieczną jazdę. Poza tym obok jezdni stoją betonowe słupki, które ktoś ustawił z pogwałceniem ustawy o drogach - tłumaczy Gontarzewski i dodaje, że zmiana geometrii skrzyżowania nie została poprzedzona żadną analizą stanu bezpieczeństwa. Dziwi go to tym bardziej, że przed zmianami nie odnotowano w omawianym miejscu ani jednej kolizji.

Dlaczego zatem Osiedleńcza została przebudowana tak a nie inaczej? Zbigniew Gontarzewski utrzymuje, że w grę wchodzi prywatny interes:

- Po prostu jeden z radnych powiatowych chroni w ten sposób swoją posesję - mówi.

Wojciech Kułakowski

2005.12.07