Od upadku komunizmu w Polsce minęło już prawie osiemnaście lat. Okazuje się jednak, że jego relikty można podziwiać nie tylko w muzeum socrealizmu w podlubelskiej Kozłówce. Sporo zachowało się ich również w naszym powiecie. Są jeszcze miejscowości, w których rzut oka na tabliczkę z nazwą ulicy przywodzi skojarzenie, że oto znaleźliśmy się w komunistycznym skansenie.
DEKOMUNIZOWAĆ, BO WSTYD
Projekt ustawy dekomunizacyjnej, forsowany od jakiegoś czasu przez Prawo i Sprawiedliwość, zakłada nie tylko pozbawienie funkcji publicznych byłych, prominentnych działaczy PZPR. Zmiany szykują się również w nazewnictwie, zwłaszcza ulic i placów. Pomysł, na pierwszy rzut oka wydaje się nieuzasadniony, wszak większość komunistycznych patronów już dawno zmieniono na innych. Okazuje się jednak, że zmiany nazw dokonane w przeciągu kilkunastu lat po roku 1989 ominęły jeszcze wiele miejscowości. Zatem dekomunizować z pewnością jest co. O to, po co to robić, postanowiliśmy zapytać czołowych działaczy powiatowych PiS. Według Jacka Jastrzębskiego, to, co na ulicznych tabliczkach przetrwało z poprzedniej epoki, jest po prostu powodem do wstydu.
- Pomysł bardzo mi się podoba i popieram go nie tylko ze względu na "linię partyjną" - deklaruje Jastrzębski.
Jego partyjny kolega, przewodniczący Rady Powiatu Mirosław Medźwiedzki również jest gorącym zwolennikiem takiego rozwiązania.
- To szczytny cel - mówi Medźwiedzki. Proszeni o wskazanie reliktów PRL-u w szczycieńskiej topografii długo się zastanawiają.
- W Szczytnie po ostatnich zmianach nazw ulic trudno byłoby znaleźć coś takiego - przyznaje Jacek Jastrzębski.
Ostatnia większa fala przemianowań w mieście miała miejsce w roku 2000. Wtedy m.in. zmieniono nazwy ulic Świerczewskiego (na Piłsudskiego) i Nowotki (na Wyszyńskiego). Działacze PiS proponują jednak wycieczkę "w teren", gdzie, jak zapewniają, reliktów PRL-u zachowało się jeszcze całkiem sporo.
NIE DEKOMUNIZOWAĆ, BO DROGO
"Kurek" sprawdził, czy członkowie Prawa i Sprawiedliwości nie przesadzają. Jako pomoc w wyszukiwaniu nazw ulic kojarzących się z poprzednią epoką, posłużyliśmy się najprostszym narzędziem - książką telefoniczną. Pod tym kątem przyjrzeliśmy się stolicom gmin powiatu szczycieńskiego. Krótki rzut oka i wszystko jasne - największym zagłębiem peerelowskich nazw są Rozogi, gdzie do tej pory przetrwały ulice Marcelego Nowotki, 22 Lipca, X-lecia PRL, XX-lecia PRL a nawet... Władysława Gomułki. Mieszkańcy tej ostatniej, z którymi udało nam się porozmawiać, twierdzą, że do nazwy się przyzwyczaili.
- Od kiedy tu zamieszkałem, a więc mniej więcej od piętnastu lat, ulica nazywała się właśnie tak - mówi mieszkający przy ulicy Gomułki Wojciech Rozenow. Jego sąsiad Henryk Zdunek nie kryje, że jego adres zamieszkania niejednokrotnie prowokuje złośliwe uwagi.
- Właśnie wróciłem od lekarza w Szczytnie. Kiedy zobaczył nazwę ulicy, uśmiechnął się i zapytał: "a pan to gdzie mieszka" - opowiada Zdunek.
Problem nazewnictwa niektórych ulic dostrzegły władze gminy. W 2003 roku postanowiły zrobić z tym porządek.
- Za te nazwy byliśmy z różnych stron krytykowani. Protestowali też niektórzy mieszkańcy - mówi sekretarz gminy Rozogi Lucja Litwińczyk.
Do zainteresowanych trafiła ankieta, w której padło pytanie, czy zgadzają się na zmianę nazwy swojej ulicy. Wynik był niekorzystny dla zwolenników przemianowania miejscowych traktów. Przykładowo, 84 procent zamieszkałych przy ulicy Władysława Gomułki opowiedziało się przeciwko zmianom. Powodem takiej postawy nie jest bynajmniej sentyment do Polski Ludowej. Osoba, która mieszka na ulicy, której nazwa uległa zmianie, musi w związku z tym załatwić szereg formalności. Wymienić należy dowód osobisty, prawo jazdy i paszport. Jeszcze większe kłopoty czekają tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą. W takim wypadku wymagany jest nowy wpis do ewidencji podmiotów gospodarczych, wymiana pieczątek i ponowne wyrobienie stosownych pozwoleń.
- Kiedy w 2000 roku w Szczytnie zmieniono nazwę ulicy Świerczewskiego na Piłsudskiego, na moją prośbę PKS, którego siedziba tam się znajduje, podsumował wydatki z tym związane. Wyszło, że kosztowało ich to około 50 tys. złotych - opowiada Bogumił Żugaj, naczelnik Wydziału Komunikacji w starostwie powiatowym.
Właśnie opór podmiotów gospodarczych był główną przyczyną, dla której kilka lat temu ulica Odrodzenia w Szczytnie nie zmieniła nazwy na Jana Pawła II.
W przypadku osób fizycznych koszty nie są oczywiście tak wysokie, ale również spore.
- Gdybym ja musiał wymieniać dokumenty, kosztowałoby mnie to z pewnością kilkaset złotych - szacuje mieszkający przy ulicy 22 Lipca sołtys Rozóg Czesław Mierzejek. Na ulgi można liczyć jedynie w przypadku wymiany dowodu osobistego. Za pozostałe dokumenty płaci się niestety pełną stawkę. Właśnie to w opinii wójta gminy Rozogi Józefa Zaperta stanowi główną przeszkodę w wymianie nazw.
- Nie mogliśmy tego przeforsować na siłę. Wiadomo, że wiązałoby się to z oporem ze strony społeczeństwa, a my nie mamy prawnej możliwości refundacji kosztów wyrabiania nowych dokumentów - mówi Zapert.
Koszty dekomunizacji ulic niepokoją również Mirosława Medźwiedzkiego. Przewodniczący Rady Powiatu uważa, że w takiej sytuacji przynajmniej część z nich powinno ponosić państwo.
- Ludzie nie są przecież winni, że mieszkają przy takiej a nie innej ulicy - tłumaczy.
ZACHOWAĆ CIĄGŁOŚĆ CZY ROZSĄDEK
Finansowa strona zmiany nazw to jedno. Chcieliśmy jednak też zbadać, czy komunistyczni patroni nie wywołują wśród mieszkańców Rozóg choćby odrobiny zażenowania. Sołtys Mierzejek deklaruje, że ani 22 lipca ani Władysław Gomułka nie kojarzą mu się z niczym złym.
- Mnie to absolutnie nie przeszkadza. A nie można nikomu narzucać, jak ma się nazywać jego ulica. W końcu Gomułka był przez dłuższy czas wodzem Polski - mówi sołtys.
Zbigniew Kudrzycki, doktor historii, dyrektor podstawówki w Rozogach uważa, że podejmując próbę przemianowania ulic, gminni włodarze obrali właściwą metodę postępowania. Do całej operacji dekomunizacyjnej podchodzi z rezerwą.
- W XIX wieku we Francji pięciokrotnie burzono i odbudowywano pomnik Napoleona. Każda epoka ma swoich bohaterów, a nazwy ulic i pomniki są świadectwem danych czasów. Minie kilka lat i okaże się, że znów będziemy musieli przemianowywać ulice. Zostawmy to samym mieszkańcom - uważa Zbigniew Kudrzycki.
Przeciwnikiem zdecydowanej ingerencji w nazwy rozoskich ulic jest kierujący tamtejszym Muzeum Mazursko-Kurpiowskim Henryk Dąbrowski. Jego zdaniem są one wyrazem ciągłości historycznej, od której nie wolno się odżegnywać.
- Polska zawsze była Polską, nieważne czy we wspólnocie pierwotnej, feudalizmie, socjalizmie czy kapitalizmie - twierdzi Henryk Dąbrowski.
Nazwy nie podobają się natomiast wójtowi Zapertowi, który już kilka lat temu forsował koncepcję, żeby osiedle, gdzie nagromadzenie komunistycznych patronów jest największe, nazwać "Leśnym", a poszczególne ulice ochrzcić nazwami drzew. Józef Zapert sugeruje, że dobrym rozwiązaniem mogłoby być nagłośnienie sprawy w mediach.
- Być może uświadomiłoby to naszym mieszkańcom, że taka sytuacja nie jest do końca normalna - zastanawia się wójt Zapert.
Z nazwą swojej ulicy nie może pogodzić się natomiast nowy sołtys Świętajna Zygmunt Staszewski, mieszkający przy Roli-Żymierskiego. Jego zdaniem postać peerelowskiego marszałka nie jest godna tego, żeby patronować jednej z głównych ulic miejscowości. Sołtys, wraz z radą sołecką podejmują właśnie starania, żeby nazwę zmienić.
- Mam już ponad 50 lat i komuny nigdy nie lubiłem. Jeśli ktoś był draniem, to nie powinno się jego nazwiskiem nazywać ulicy - twierdzi kategorycznie Zygmunt Staszewski.
Wojciech Kułakowski
2007.04.18